Podziękowania dla Wojciecha Wróbla za
wykonanie ilustracji oraz dla Agaty Pietrzykowskiej za sprawdzenie zgodności
tekstu z zasadami polskiej ortografii i interpunkcji oraz ogromną pracę
związaną z poprawieniem całości. (Bo, błęduf robie dórzo). Podziękowania dla Pauliny
Kozłowskiej za dziobanie palcem w żebra z tekstem "Pisz!", inaczej opowiadanie
pojawiło by się za dwa miesiące.
-1-
Dochodziła
osiemnasta, jedna z tych parszywych jesiennych godzin, kiedy na zewnątrz już
jest prawie ciemno, ale najwidoczniej jest jeszcze za wcześnie, żeby w mieście
zapaliły się latarnie. Magnetofon smutno zawodził przeciągłym drżeniem jazzowej
trąbki, nieśpiesznie gonionej przez delikatny rytm perkusji i kontrabasu. Jedna
z ponurych kaset mojego pracownika chyba się zapętliła, napełniając całe biuro
dźwiękami cienia i przygnębiającej nostalgii. Mogłem powoli zbierać się do domu,
co wcale mnie nie cieszyło. Oznaczało to, że przez pół godziny będę musiał iść
piechotą przez miasto, nad którym ulewa najwidoczniej postanowiła zatrzymać się
na dłużej. Przez krótką chwilę przeszła mi przez głowę myśl – A może przespać
się w biurze, przecież mam tu tapczan, a w domu i tak nikt mnie nie wyczekuje –
wydawało się to o wiele lepszym rozwiązaniem niż iść przez deszcz i moknąć w
taki wieczór. Nie musiałem wyglądać przez okno, żeby stwierdzić, jak bardzo
musi być paskudnie. Ulewa niemal boleśnie smagała przysłonięte żaluzjami szyby,
powodując niekończącą się kakofonię.