Część I
Zapraszam do kolejnego „opowiadania” które nieco mi się
rozrosło, przez co zostanie podzielone na dwie części. W „Drewnianym sercu”
korzystałem nieco z tradycji Słowian Bałkańskich, więc może być to małą
ciekawostką. Druga część (mam nadzieję) ukaże się niebawem.
Wielkie podziękowania za pomoc, bez której by się nie
obyło, dla Agaty i Rafała.
Ilustrację wykonał – Rafał Maśny.
Korekta oraz wszelka pomoc w czarno-magicznych
technicznych zagadnieniach – Agata Pietrzykowska.
-1-
Dąb musi być młody, tak, aby można było go ściąć najwyżej trzema uderzeniami siekiery. Musi znajdować się daleko od domu - na tyle daleko, żeby drzewo, w które wbije się siekiera, nie było z tobą związane ścieżkami losu i pokrewieństwa.
Do wschodu słońca zostało jeszcze
trochę czasu i nie musiała się śpieszyć. Wybrała odpowiednie drzewo i klęknęła
przed nim. Ujęła w dłonie wiszący na szyi medalion w kształcie kołowrotu. –
Cztery strony świata i cztery żywioły – wyszeptała i ucałowała go, po czym
przyłożyła do ostrza siekiery i kory drzewa w miejscu, gdzie ma paść pierwszy
cios.
– Przychodzę tu do ciebie jak do ojca i proszę o twoją pomoc,
sama sobie nie dam rady i potrzebuję twojej siły. Wybacz mi, że muszę cię
ściąć, musisz wiedzieć, że darzę cię wielkim szacunkiem, a wszystko, czego tu
dokonam, będzie zgodne z tradycją przodków.
Wstała i sprawdziła palcem
ostrość siekiery. Była ostra, nawet bardzo ostra.
– Nic nie poczujesz – wyszeptała i założyła cienkie rękawiczki.
Padł pierwszy cios, zagłębił się prawie do połowy w pień, a drzewko zakołysało
się, rozrzucając liście. Drugie uderzenie nie było zbyt celne i trafiło parę
centymetrów powyżej pierwszego, wycinając niewielki drewniany klin. Trochę to
ją zmartwiło, ale może uderzyć jeszcze raz. Wzięła potężny zamach i prawie
powaliła młody dąbczak na ziemię. Już nie wolno było użyć siekiery. Odrzuciła
ją na ziemię i wyłamała drzewko, odrywając z niego kawałek kory, który sterczał
z niewielkiego pniaczka, przypominając kształtem ludzką brodę. Klęknęła przed
pieńkiem. Wyjęła z torby bochenek chleba, dotknęła nim powalonego drzewka, ust
oraz medalionu. Odkroiła grubą kromkę, chowając ją z powrotem do torby. Resztę
chleba ułożyła na pniu sterczącym z ziemi.
– Dziękuje za twoje poświęcenie i przyrzekam ci
zachować wszystkie zasady.
-2-
***
Drogomira zasiadała do kolacji w
swojej jamie. Zając pachniał cudnie pieczonym mięsem. Już dawno nie udało jej
się upolować tak tłustego zająca, a tu raptem w sidła wpadły aż trzy. Z całą
pewnością wystarczy na kilka dni, tym bardziej, że suszone sarnie mięso już się
skończyło i będzie musiała odejść od ziemianki, żeby zapolować na coś
większego. Na domiar złego, już niedługo zacznie się czas zbierania zapasów na
zimę, a kwestia odejścia choćby na kilometr trochę ją martwiła. Mimo, że nigdy
nic się nie stało, kiedy polowała - i
nie mogła trwać na swoim posterunku, to zawsze czuła niepokój, wręcz tętniący z
uderzeniami serca, gdy traciła kryjówkę z oczu. Ale jeść coś trzeba, a żeby
było co jeść, musi się oddalić. Przymknęła oczy i pokręciła głową z rezygnacją.
– Teraz zając! Polowanie później! – powiedziała sama do siebie,
zirytowana myślami o przyszłości, która ma się wydarzyć dopiero za kilka dni.
Oderwała spory kawałek mięsa i
kiedy już miała je włożyć do ust, po lesie rozniósł się głos melodyjnego
wołania:
– Wiem, gdzie go ukryłaś!
Poczuła, jak włosy jeżą się jej
na głowie. To przecież było niemożliwe, nikt tego już nie wie. Zabiła
wszystkich, którzy mogliby wiedzieć. Ten, kto to mówi, nie może mówić o niej.
To przypadek! Chodzi o kogoś innego. Ta myśl nieco ją uspokoiła, ale i tak
sięgnęła po długi nóż, wsunęła go za pasek i wyjrzała z ziemianki. W lesie nie
było widać nikogo, panowała prawie zupełna cisza. Może się jednak przesłyszała.
Chciała już zawrócić, gdy dźwięczny głos ponownie zawołał:
– Wiem gdzie on jest. Nie zatrzymasz mnie.
-3-
Poczuła, jak zaczyna rosnąć w
niej wściekłość. To nie może być pomyłka. Wiedziała już, z której strony
krzyczał złodziej. Napięła wszystkie mięśnie i była gotowa do biegu, zacisnęła
palce na rękojeści i skupiła się. Kiedy zawoła jeszcze raz, będzie dokładnie
wiedzieć, gdzie on stoi i wtedy zaatakuje. Zabije i pochowa razem z innymi. To
jest jej teren, zna każde drzewo w okolicy i każdą głębszą kałużę na tych
bagnach i to ona jest na wygranej pozycji!
– Wydostanę twój skarb!
Na to czekała. Rzuciła się w
stronę, z której dobiegał głos. Biegła szybko i bezszelestnie, z niesamowitą
biegłością odbijała się stopami od pni drzew, nadając sobie jeszcze większego
pędu, nóż wysunęła przed siebie tak, żeby ugodzić obcego w pełnym biegu, żeby
go obalić i dobić nim się zorientuje, z której strony go zaszła. Już go
widziała - stał bokiem do niej, oddalony o jakieś dwadzieścia metrów. W długim
płaszczu do samej ziemi, na głowie musiał mieć maskę, która z tej perspektywy
przypominała ptasi dziób. Odbiła się od ostatniego pnia i zeskoczyła na
ściółkę. Obcy musiał to usłyszeć, ale mógł zdążyć tylko obrócić głowę, była dla
niego za szybka; już sztych noża miał się zagłębić w piersi złodzieja, gdy
Drogomira poczuła, że coś zaciska się na jej kostce. Potężne szarpnięcie
poderwało ją do góry, ostrze nawet nie zadrapało swojej ofiary. To była pułapka
i tak głupio w nią wpadła. Wisiała dobry metr nad ziemią, głową do dołu, obcy
przyglądał się jej przez okulary paskudnej skórzanej maski, szytej na
podobieństwo ptasiej głowy. Nóż wypadł jej z dłoni, ale postanowiła walczyć do
końca.
– No zbliż się do mnie! Flaki z ciebie wydrę!-
wykrzyczała wściekła, ale na osobie w masce nie zrobiło to najmniejszego
wrażenia – schyliła się
tylko po długi kij, leżący u jej stóp, i zatoczyła nim po ściółce szerokie
koło. Dziewięć lin wystrzeliło w powietrze. Drogomira zrozumiała, że obcy nie
wiedział, gdzie ma leże i gdzie musiała schować skarb. Wywabił ją jak dziecko i
ma teraz w garści, tyko po co? Spojrzała na kołyszące się na gałęziach puste
pętle – z której strony by
go nie zaatakowała i tak dałaby się złapać.
-4-
Człowiek w masce
odrzucił kij i zbliżył się na tyle, że mogła poczuć od niego silną woń ziół.
Widziała jego oczy przez szkła w masce i z niemałym zdziwieniem zauważyła, że
te oczy były pozbawione najmniejszych śladów uczuć. Nie było w nich gniewu,
strachu ani nawet odrobiny namiętności, były jakby puste. Strach ścisnął jej
gardło. Obcy rozchylił płaszcz i wysunął spod niego dłoń uzbrojoną w krótką
drewnianą pałkę. Chciała zapytać „dlaczego”, ale nie zdążyła. Obcy już wziął
zamach.
***
Łysy leżał w najlepsze
wyciągnięty na ręczniku rozłożonym na piaszczystej plaży pod Krasnobrodzkim
zalewem, ciesząc się z sierpniowego słońca i dobrze schłodzonego piwa w
termosie.
Nie spuszczał wzroku z trzech
uroczych blondynek, które chlapały się przy samym brzegu w bardzo skąpych
bikini. Nie bał się, że zwrócą uwagę na to, że tak namacalnie się w nie
wpatruje. Na nosie wisiały mu bardzo precyzyjnie dobrane okulary
przeciwsłoneczne. Najważniejszą sprawą przy ich kupnie było to, żeby osoba z
dużym dekoltem, będąca naprzeciwko niego, nie mogła zobaczyć, na czym on skupia
wzrok. Błogą obserwację dziewczyn przerwał mu widok męskich owłosionych łydek,
które znalazły się tuż przed jego nosem. Zadarł głowę do góry, żeby spojrzeć na
właściciela łydek i westchnął ciężko.
– A ciebie, Adrianku, po co diabli nadali? – warknął przez zęby
i usiadł na ręczniku. Dobrze zbudowany młody mężczyzna, stojący naprzeciw niego,
przysiadł się obok.
– Nie masz radia? Od dwóch godzin próbują się z
tobą skontaktować, masz wracać. W końcu Marek mnie po ciebie wysłał.
-5-
Łysy pogładził się po długiej do
obojczyka brodzie i uśmiechnął szelmowsko.
– Mam radio, tylko w bluzie, a że jest za gorąco na bluzy, to
została w domku. Na dzisiejszą misję wystarczą gacie i ręcznik.
– A na termos to nie jest za gorąco?
– Na termos nigdy za gorąco.
Sięgnął po naczynie, odkręcił
wieczko i upił kilka solidnych łyków, po czym podał koledze. Ten powąchał
zawartość i wylał całość na piasek.
– No wiesz! Takie marnotrawstwo! Szuja by cię za to
znienawidził.
Adrian rozejrzał się uważnie
dookoła.
– Gdzie on jest? Dla niego też mam wytyczne.
– Będzie niedysponowany jeszcze przez jakiś czas.
– Coś mu się stało? Miał być z tobą, nic nie meldowałeś.
Łysy zaśmiał się głośniej.
– Wybłagał, żebym nic nie mówił. Wyobraź sobie, że ktoś w
naszej lodówce zostawił jedno, jedyne piwko, wymieszane ze środkiem
przeczyszczającym i biedny Plonek się tego napił, obiecując mi wcześniej, że
będzie trzeźwy podczas dzisiejszej obserwacji. No i jest niedysponowany.
Adrian zmartwił się poważnie.
– Biedak. A nie wiesz kto mógł zrobić mu coś takiego?
Łysy prychnął i z niemałym trudem
powstrzymał się od śmiechu.
– Wiesz, czasem się zastanawiam jak ty… Nie Adi, nie mam
pojęcia, ale go dorwę! A stary czego chce od nas? Póki co miałem śledzić te
trzy laski – skinął głową w stronę bawiących się dziewczyn. – Ponoć ptaszki
ćwierkały Mareckiemu, że planują zadymę.
Adrian przyjrzał się dziewczętom.
– Tak, i właśnie Szuja miał mieć je na oku, a jakby się coś
działo, to bić na alarm i grać na czas. Bardzo z nim źle?
– Jak ostatni raz go słyszałem, to był dosyć wulgarny, więc
chyba kończy. Gdzie jest Szczęsny?
Nieduży gronostaj wychylił się z
kieszeni zapinanej koszuli Adriana.
-6-
– Tutaj jestem.
Łysy skinął mu głową.
– Zostań za mnie na posterunku i nie spuszczaj tych ziółek z
oczu. Później pomyślimy, jak ciebie
zmienić.
Gronostaj skinął łebkiem,
błyskawicznie wyskoczył z kieszeni i zagrzebał się w piasku.
– A ty, Adi, pójdziesz
ze mną do domku, tam mi wyjaśnisz, do czego jestem tak niezbędny.
Obaj wstali. Łysy zarzucił sobie
ręcznik na plecy i poprowadził kolegę w stronę niewielkich domków letniskowych
znajdujących się w pobliżu zalewu. Po pięciu minutach byli na miejscu. Łysy
nastawił wodę w czajniku i wskazał dłonią Adrianowi jedno z dwóch krzeseł przy
niewielkim stoliku. Ten przysiadł i odczekał, aż brodaty zaparzy kawę. Kiedy w
końcu usiadł naprzeciwko niego, stawiając na stole dwa kubki z kawą, Adrian
rzucił na stół tekturową kopertę.
Łysy otworzył ją i gwizdnął przez
zęby na widok fotografii, które się w niej znajdowały.
– Paskudna sprawa. Ale co to ma do nas? To wygląda na sprawę
dla policji.
Adrian westchnął.
– To oni nam ją przekazali. Sekcja zwłok i badania wykazały, że
denatka nie jest człowiekiem.
Łysy ponownie przyjrzał się
zdjęciom. Na pierwszej fotografii widać było ciało dziewczyny ułożone w rowie
melioracyjnym w taki sposób, jakby ktoś rzucił tam bezwładną szmacianą lalkę.
Jej głowa była roztrzaskana, a z czoła ział wielki otwór. Na całym ciele wręcz
kłębiły się muchy i ich larwy. Łysy miał wrażenie, że aż czuje smród rozkładu
przyśpieszonego sierpniowym słońcem. Kolejne zdjęcia ukazywały tę samą młodą
kobietę w różnych ujęciach i zbliżeniach. Najdrastyczniejsze było zbliżenie jej
twarzy z raną na czole i pozbawionymi życia pustymi oczami.
-7-
– Możesz mi coś więcej powiedzieć? – zapytał, odkładając
zdjęcia z powrotem do tekturowej koperty.
– Niewiele. Podejrzewamy, że to rusałka, ale nie mamy jeszcze
pewności. Znaleziona została przez leśnika w okolicach Zwierzyńca, parę
kilometrów od stawów Echo, i to on wezwał policję. Leżała tam już kilka dni,
więc widok musiał być makabryczny. Śmiertelny cios zadano tępym, ciężkim
przedmiotem, a w ranie znaleziono kawałki chleba. Na całym ciele jest mnóstwo
śladów po ziołach i popiele. Sol przeszukuje papiery, może znajdzie jakieś
rytuały lub jakieś wzmianki o tym, czy zdarzało się coś takiego wcześniej.
Reszta naszych w terenie i my mamy też tam być. Chociaż sam nie wierzę, żebyśmy
coś znaleźli. Masz dołączyć do Vandy, już czeka na ciebie przy stawach Echo. I
to chyba wszystko.
Łysy wstał z krzesła i krzyknął
na całe gardło:
– Szuja!!!
Po krótkiej chwili z głównego
pomieszczenia wszedł niemrawo do niewielkiej kuchni mały brązowy gronostaj,
popatrzył nieprzytomnie na brodacza. Ten uśmiechnął się złośliwie, ukazując
niepełne uzębienie.
– Zbieramy się do Zwierzyńca, jak mi zapaskudzisz tapicerkę po
drodze, to zrobię z ciebie pochewkę na scyzoryk.
Gronostaj jęknął przeciągle i
zawrócił do pomieszczenia, z którego wyszedł.
***
Drogomira otworzyła oczy. Szybko
zorientowała się, że nie jest w stanie się poruszyć. Była po mistrzowsku
spętana, a w ustach miała knebel tak duży, że przełykanie śliny było problematyczne.
-8-
Bolała ją głowa po uderzeniu i
nieco ją mdliło. Z trudem przypomniała sobie, co się dzisiaj wydarzyło i czy na
pewno było to dzisiaj. Rozejrzała się - wokół było ciemno i dosyć zimno.
Zostały może jakieś trzy godziny do świtu, a mimo to
mogła wyraźnie widzieć otoczenie. W
dalszym ciągu była na bagnach, ale daleko od swojej kryjówki. Nigdy, nawet w
czasach głodu, nie zapuściła się na polowania tak daleko od jej skarbu. Skarb!
Czy intruz go wydostał? Ta wizja na krótką chwilę zatrzymała jej serce.
Wsłuchała się uważnie w otoczenie. Kroki. Ktoś coś wlecze po ziemi i zbliża się
do niej. Poczuła ostry zapach ziół, to musiał być obcy. Chwilę później minął ją,
ciągnąc za sobą średniej wielkości dębowy pień. Ułożył pień na ziemi i wydobył
siekierę zza płaszcza. Mimo tego, że słychać było wyraźnie zmęczenie w jego
oddechu, od razu wziął się za obciosywanie pnia. Zajęło to mu piętnaście
długich minut. Drogomirę bolało już wszystko od niewygodnej pozycji i braku
możliwości ruchu. Czuła jak sznury, którymi została skrępowana, wrzynają się w
jej ciało. W niektórych miejscach skórę miała przetartą do krwi, ale to jej nie
martwiło. Jak tylko uda jej się wyswobodzić, rany zaleczą się błyskawicznie,
musiała tylko obmyślić, jak mogłaby się wydostać. Obcy przestał obciosywać
drzewo, odłożył siekierę na ziemi i obejrzał się na nią. Szybko zamknęła oczy
udając, że nadal jest nieprzytomna. Zbliżył się do niej i dotknął jej szyi
przez cienkie rękawice. Musiał być zadowolony, bo mruknął przez maskę i odszedł,
znikając za drzewami. Drogomira sama nie mogła uwierzyć w swoje szczęście,
siekiera nadal leżała na ziemi, nie wziął jej ze sobą. Zebrała wszystkie siły i
zaczęła się czołgać w kierunku ostrza. Pęta wpijały się z całą mocą, czuła, jak
palące rany krwawią i jak jej przetarta skóra pęka w kolejnych miejscach, ale
już nie było daleko. Z każdym ruchem przybliżała się do wolności, podciągała
się już pod samą siekierę. Była prawie bezsilna. Wielki knebel w jej ustach
blokował dostęp do powietrza, przystanęła na złapanie kilku głębszych oddechów
i nasłuchiwała. W pobliżu nie działo się absolutnie nic, wszędzie panowała
głucha cisza.
-9-
Tłumiąc jęk bólu
i dławiąc się kneblem, obróciła się plecami do ostrza, wymacała je koniuszkami
palców i zaczęła delikatnie przecinać więzy z nadgarstków. Sznury puściły po
krótkiej chwili, wyswobodziła ręce. Położyła się na plecach i sięgnęła po
ostrze, bardzo szybko uwolniła nogi. Usiadła i zaczęła wyrywać knebel z ust.
Jak jej się udało, w końcu odetchnęła pełną piersią. Zacisnęła palce na
stylisku i już wiedziała, co ma robić. Wtedy usłyszała zaraz za sobą trzask
łamanej gałązki – obróciła
głowę i uniosła uzbrojoną dłoń do góry. Silne uderzenie pałki rzuciło ją do
tyłu, później było kolejne, przy trzecim straciła przytomność.
***
Dojazd do Zwierzyńca zajął Łysemu
prawie godzinę, mimo tego, że drogi były dobre, a odległość wynosiła zaledwie
osiemnaście kilometrów. Na trasie mieli trzy przystanki na wypuszczenie z auta
Plonka, który bał się zapaskudzić tapicerkę. Vanda czekała na plaży, wzbudzając
swoją osobą duże zainteresowanie wśród męskiej części wypoczywających, mimo
tego, że w odróżnieniu od innych plażowiczów miała na sobie wysokie skórzane
buty, oliwkowe bojówki i ciemno grafitową koszulę z długim rękawem, zapinaną na
guziki pod samą szyję. Tak czy inaczej jej uroda i płomiennie rude włosy,
rozwiewane niewielkimi podmuchami wiatru, przykuwały uwagę mężczyzn i
patrzących na nią spod oka kobiet. Łysy stanął zaraz za nią.
– Trochę ci to zajęło – stwierdziła krótko, nie obracając nawet
twarzy w jego kierunku. W złożonych dłoniach trzymała maleńkiego gronostaja,
który na jego widok uchylił powieki i ziewnął. Najwyraźniej do tej pory spał w
najlepsze.
– Ta, przepraszam. Musiałem kilka razy zatrzymać
się po drodze. Witaj Łasko.
-10-
Gronostaj przeciągnął się i
popatrzył na niego bystrzejszym spojrzeniem.
– Witaj. A gdzie jest Szuja? Adrian mówił, że przyjedzie z
tobą.
– Siedzi pod autem. Nie mam chęci nosić go dziś w kieszeni.
Łaska podrapała się za uchem
tylną łapką i zapytała:
– Coś zrobił?
Brodaty uśmiechnął się.
– Podejrzewam, że nadal robi. To nie jest jego dzień.
Dwadzieścia minut później byli
już pod miejscowością Sochy, uważnie przeszukując teren między lasem, a łąkami,
gdzie odnaleziono ciało dziewczyny. Łysy stał w wodzie sięgającej mu w pół
łydki na dnie rowu melioracyjnego. Niestety zapach zgnilizny nadal unosił się w
prawie nieruchomym gorącym powietrzu. Nie znaleźli też zbyt wiele, pomimo że
obydwa Plonki starały się, jak tylko mogły. Po dobrej godzinie poszukiwań przez
radio odezwał się Adrian:
– Miejscowość Bagno. W lesie trafiliśmy na kolejne ciało.
Czekamy na was. Ekipa sprzątająca już w drodze, ale nic nie ruszą, zanim tego
nie zobaczycie. Dokładne namiary wysyłam wam na GPS.
Łysy skinął głową na Vandę.
– Wiesz, gdzie to Bagno?
Zamyśliła się przez chwilę.
– Około sześciu kilometrów stąd. Lasem pewnie będzie trochę
bliżej.
Brodaty spojrzał na Szuję, który
wcale nie zaczynał wyglądać lepiej. Wyszedł z cuchnącej wody i zlustrował swój
stan, w końcu sięgnął po kluczyki od swojego Jeepa i rzucił je Vandzie.
– Dojedziesz tam moim autem, a ja z Szują przejdziemy się
lasem. Już powinniśmy mieć namiary.
Skinęła mu głową i zawołała
Łaskę. Maleńki gronostaj ochoczo wskoczył jej na ramię.
-11-
– Omijajcie ścieżki i dobrze rozglądajcie się, może na coś
traficie.
– Właśnie o tym, mała, pomyślałem.
Vanda odeszła. Łysy popatrzył na
Szuję krytycznym okiem.
– Ty idziesz pieszo! I postaraj się więcej węszyć, niż siedzieć
w krzakach.
Szuja szedł z przodu, cały czas
przypominając swojemu partnerowi, czyj to był pomysł, żeby iść piechotą, kiedy
tylko on zaczynał wiązankę przekleństw przy wplątywaniu się w pędy jeżyn. Byli
już w połowie drogi, kiedy Plonek raptownie przystanął i zaczął mocno węszyć.
Łysy prawie na niego nadepnął. Zdążył odskoczyć w ostatniej chwili, przy czym
potknął się i wpadł prosto w krzew tarniny. Kiedy oswobodził się w końcu z
kolczastego krzewu, w pierwszej chwili miał chęć złapać gronostaja i sprawdzić,
jak daleko byłby w stanie nim rzucić. Tymczasowo się rozmyślił, ponieważ Szuja
wcale się z niego nie nabijał, tylko węszył dalej.
– Dla twojego dobra, lepiej, żebyś coś miał! – warknął
rozeźlony do Plonka.
– Chyba tak jest. Spójrz w górę.
Nad ich głowami przywiązane do
konarów drzew wisiało dziesięć lin. Dziewięć z nich było zakończone zaciśniętą
prawie do końca pętlą. Pozostałą najwyraźniej musiał ktoś odciąć. Łysy sięgnął
do radia.
– Adi, nie czekajcie na nas. Możliwe, że coś mamy, porozglądamy
się tu trochę. Zaznaczę miejsce na GPS-ie i będę się odzywał, jak znajdziemy
coś jeszcze.
Szuja wiedziony nosem zniknął w zaroślach, wrócił po kilku
minutach.
– Mam coś. Za mną!
-12-
Łysy nie zadawał pytań. Wydobył
tylko powtarzalną strzelbę typu Mossberg z pokrowca, odbezpieczył i podążał za
gronostajem, uważnie obserwując otoczenie. Plonek doprowadził go do miejsca, w
którym las nieco się rozrzedzał, tworząc niewielką podmokłą łączkę. Nie było w
niej nic dziwnego, minęli już kilka takich miejsc po drodze, ale dobrze
wiedział, że Szuja myli się wyjątkowo rzadko i warto go słuchać w takich przypadkach.
– Co tu znalazłeś? – zapytał, rozglądając się po niewielkim
placyku.
– Widzisz tę lisią norę? - gronostaj wskazał punkt łapką.
– Tak.
– Podejdź do niej.
Łysy podszedł do nory pewnym
krokiem i aż gwizdnął z wrażenia. Otwór w ziemi był tak skonstruowany, że
dopiero z bliska można się było zorientować, jak naprawdę jest duży. Mimo tego,
że nie brakowało mu szerokości w barkach, swobodnie mógłby się w nim zmieścić,
a z odległości kilku metrów wydawał się być po prostu wejściem do lisiej jamy.
Łysy odchodził i podchodził do niego z kilku stron. Za każdym razem efekt był
ten sam.
– Niezła sztuczka, ty wchodzisz pierwszy - skwitował.
Plonek bez wahania zniknął w
jamie. Łysy przyklęknął i nasłuchiwał przez jakiś czas.
– Czysto! - odpowiedział z echem głos Szui.
Teraz jego kolej. Włączył latarkę
zamontowaną przy broni i zszedł na dół. Jama okazała się czyimś mieszkaniem i
to wcale nie pozbawionym wygód. W środku było kilka pomieszczeń. Coś w rodzaju
sypialni, kuchni i spiżarni. Na prymitywnym stole zresztą leżała ledwo
napoczęta pieczeń. Szuja z ciekawością ją obwąchał.
– W miarę świeże, ma za sobą najwyżej jedną noc, mogę?
Spojrzał na Łysego z nadzieją.
Ten pokręcił przecząco głową.
– Nie, lepiej nie.
Wyszedł na zewnątrz i sięgnął po
radio.
– Mamy tu chyba czyjś dom. Obiad pozostawiony na stole tak,
jakby ktoś wyszedł na papieroska przed i już nie wrócił. Od jak dawna może
leżeć ciało, które znaleźliście?
Odezwała się Vanda.
– Około tygodnia. Trudno ocenić dokładnie, bo było zakopane.
Będziemy musieli czekać na wynik sekcji. A dlaczego pytasz?
– Na talerzu jest pozostawiony pieczony kot, albo zając. Trudno
mi ocenić, bo jest bez głowy. Ale ważne jest to, że ma za sobą dopiero jeden
dzień.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy. W
końcu Vanda ponownie się odezwała.
– Zaznacz mi, gdzie jesteście, zaraz przyjadę. Tu i tak już się
nie przydam.
Przesłał jej dane z lokalizacją
miejsca, w którym się znajdowali i powrócił do przeszukiwania jamy. Szuja
odkrył coś w rodzaju podpiwniczenia pod podłogą w sypialni i, po kilku próbach
kończących się całkowitym wyrwaniem zamaskowanej klapy, znajdującej się pod
łóżkiem, weszli ostrożnie do środka przy pomocy długiej drewnianej drabiny
opierającej się o wejście.
Pomieszczenie było wysokie, obszerne,
wilgotne, a lepki smród zgnilizny i stęchlizny aż wkręcał się w nozdrza.
Latarka przytwierdzona do broni rzucała mocne punktowe światło, które bardziej
raziło, odbijając się od wilgotnej ściany, niż pomagało w poszukiwaniach. Łysy
oparł strzelbę w rogu pomieszczenia wykierowaną na strop, dzięki czemu można
było się spokojnie przyjrzeć całości. Po wstępnych oględzinach miał wielką
ochotę mieć strzelbę z powrotem w dłoniach, zwalczył tę pokusę, dobywając
długiego sztyletu zza pasa. Prawie cała posadzka pokryta była porozrzucanymi
kośćmi zwierząt oraz ludzi. Cuchnące mokre łachmany, walające się niemal
wszędzie, mówiły wyraźnie, że byli tu przetrzymywani ludzie, a czaszki
świadczyły o tym, że nigdy stąd nie wyszli.
-13-
– Co to za miejsce? – zapytał Szuja poważnym głosem.
– Chyba cela i od razu grobowiec. Na dodatek ktoś nad tym
wszystkim spokojnie sypiał – odpowiedział i uniósł na sztychu sztyletu nieco
lepiej wyglądający fragment odzieży.
– To jest kawałek kurtki żołnierza Wehrmachtu. Inne szmaty też
nie wyglądają na nowe – zamyślił się. – Tak czy inaczej wracajmy na górę. Jakby
to coś teraz wróciło i zabrało drabinę, to taki sam los czekałby nas – wskazał głową na walające się
kości.
Schował sztylet z powrotem do
pochwy i, zabierając opartą broń, wszedł po drabinie. Gdy tylko Szuja pojawił
się na górze, zakrył wejście do lochu uszkodzoną klapą. Tutaj dopiero
odetchnęli pełną piersią. Łysy miał wrażenie, że jego wszystkie ubrania
przesiąkły smrodem piwnicy. Wziął z łóżka wełniany koc i starał się nim jak
najdokładniej wytrzeć swoje buty z oblepiającej je cuchnącej brunatnej mazi, po
której stąpał na dole. Plonek, siedzący obok niego i próbujący bezskutecznie
wyczyścić swoje futerko, zastrzygł uszami i zadarł łepek do góry.
– Vanda jest na zewnątrz. Woła nas.
Brodacz cisnął koc na łóżko i
wstał.
– Idź po nią. Jeszcze trochę tu powęszymy.
Szuja pobiegł w kierunku wyjścia
i po krótkiej chwili wrócił z Vandą, niosącą Łaskę na ramieniu.
– I jak ci się podoba to M4? – zapytał Łysy szczerząc zęby.
– Strasznie śmierdzicie - skwitowała krótko, rozglądając się po
pomieszczeniach.
– Gdyby nie Szuja, chyba bym was nie znalazła. Sprytny pomysł z
tym wejściem. Z daleka wygląda jak nora lisa lub borsuka.
Mężczyzna przytaknął i przez
chwilę chciał nawet podrapać Szuję za uchem, ale jak tylko spojrzał w jego
kierunku, od razu się rozmyślił, postanawiając w myślach nie wpuszczać go do
samochodu bez kąpieli w pierwszej lepszej sadzawce.
-14-
– Jak myślisz, kochana, to lokum należy do jakiejś twojej
kuzynki?
Vanda zamyśliła się przez chwilę,
zauważyła wejście na niższy poziom, podeszła do niego i odsunęła zakrywającą je
wyrwaną klapę. Odsunęła ją i zajrzała do środka. Gdy tylko poczuła zapach
wydobywający się z lochu, zmarszczyła nos i zakryła dziurę powrotem.
– Nie, to nie jest schronienie Rusałki. Raczej mieszka albo
mieszkała tu Brzeginka.
Szuja popatrzył na nią niepewnie.
W końcu zapytał:
– A to nie jest to samo?
Vanda wyglądała na urażoną.
– A Plonki to takie gadające myszy, tak?
Łysy niepozornie się uśmiechnął
pod nosem, ponieważ chciał zadać jej dokładnie to samo pytanie, ale Szuja go
uprzedził i to jemu się teraz oberwie. Łaska siedząca do tej pory na ramieniu
Vandy przebiegła szybko na jej dłoń.
– Vandziu, ale ja nie jestem myszą, przecież wiesz o tym.
Westchnęła ciężko i zamknęła
maleńkiego gronostaja w dłoniach, głaskając go i cicho tłumacząc – Wiem, wiem.
– Przeszła do kuchni i przyjrzała się leżącej na stole pieczeni.
– Tej Brzeginki nie było w domu na noc – powiedziała niby sama
do siebie, ale Łysy wchodzący do pomieszczenia zaraz dodał:
– Ja to nawet nie przypominam sobie, kiedy spędziłem ostatnio
całą noc w domu.
Uśmiechnęła się do niego i
usiadła na brzegu kuchennego stołu.
– Tak, ale Brzeginki są dosyć specyficzne. Najczęściej, jeżeli
nie muszą, nawet nie odchodzą od miejsca swojego zamieszkania.
Mężczyzna sięgnął po niewielki
taboret, usiadł na nim i skinął jej głową na znak, żeby mówiła dalej.
-15-
– Chodzi o to, że posiadają jakiś skarb i czują wewnętrzną
potrzebę ukrycia go i pilnowania. Potrafią dziesięcioleciami siedzieć w jednym
miejscu i strzec swoich skarbów zabijając każdego, kto wedle ich mniemania wie,
gdzie jest ukryty lub zbliżył się do niego zbyt blisko.
– To by tłumaczyło tą trupią jamę i kamuflaż, ale nie nudzi ich
to? Ja bym poddał się po godzinie, a Szuja po pięciu minutach bezczynności.
Vanda zaśmiała się.
– Nie, większość Mitycznych nie ma czegoś takiego jak poczucie
nudy, przez co czasem nawet nie zauważają upływu czasu. Żyją jakby w
spowolnieniu, wolniej od reszty świata. Brzeginie jeszcze zapadają w coś w
rodzaju letargu zimowego. Oczywiście, jeżeli ktoś wejdzie na teren, którego
strzegą, to natychmiast się zbudzą i zabiją intruza, jeżeli uznają, że mógł
znaleźć ich kryjówkę. Wybudzają się przed świętem Stado, a usypiają późną
jesienią i prawie nigdy nie opuszczają swoich legowisk. Więc bardzo dziwne jest
to, że tutaj nikogo nie ma.
Łysy wstał z taboretu,
przewracając go za sobą, odpalił papierosa i chodził przez chwilę po kuchni.
Otworzył w końcu jedną z szafek i z pewnym rozbawieniem zaczął wyciągać jej
zawartość na stół. Było tam kilka bagnetów ostrzonych tak długo, że zaczynały
przypominać zwykłe noże - tyle że z zatrzaskiem na karabin, zerdzewiały
pistolet Mauser S/42 z mocno pokiereszowaną dolną częścią - uchwyt i gniazdo na
magazynek były wręcz powgniatane. Mnóstwo najróżniejszego pochodzenia starych
śmieci po krótkiej chwili zasypało blat stołu. Łysy uniósł pistolet i podał
Vandzie.
– Chyba ktoś przez dłuższy czas używał go jako młotka.
Zaśmiała się oglądając broń.
– Najpewniej znalazła go przy kimś, kto się tu włamał
i nie do końca wiedziała, do czego ma służyć. Bywa i tak. Brzeginie najczęściej
spędzają całe życie w ukryciu, unikają ludzi i kryją się przed nimi, więc nie
znają się na technice. Co ciekawsze, nawet się nią nie interesują.
-16-
Zeskoczyła ze stołu i wyszła na
zewnątrz. Na górze obejrzała się jeszcze za pozostałymi i krzyknęła:
– Zaznaczam miejsce i wzywam ekipę sprzątającą. A wy wyłaźcie z
tej dziury, warto się tutaj rozejrzeć.
– Ta jest, proszę pani! - odkrzyknął rozbawiony Łysy i
wygramolił się z nory. Nieco zdziwił się, że na zewnątrz było tak jasno i
słonecznie. Wsunął w usta kolejnego papierosa, odpalił go i wołając na Szuję
poszedł w las, nakazując Vandzie pozostać w miejscu i czekać na resztę.
***
Musiało być przed południem,
słońce mocno przypiekało przez prześwit w drzewach, a krew na twarzy Drogomiry
skrzepła, boleśnie ściągając skórę wokół miejsc, w które musiała trafić pałka.
Przejechała językiem po zębach. Brakowało dwóch albo trzech, ale opuchlizna już
schodziła. W ustach nie było knebla, ale poczuła, że i tak ledwo co może
otworzyć szczękę. Jeżeli była złamana, to będzie duży problem, kiedy
zregeneruję się w tej pozycji. Nadal była związana, a co jeszcze gorsze, jak
zauważyła, była przypalikowana do ziemi za pomocą obciosanych gałęzi i sznura. – Teraz to na pewno już nie dam
rady tak łatwo się wyrwać. Na co czekałam kiedy była okazja? – Była wściekła na
siebie i myśli, które kotłowały się jej w głowie. Rozejrzała się. Przez prawe
oko widziała dużo gorzej, tak, jakby zaszło mgłą. Cała prawa strona twarzy była
bardzo obolała. Zauważyła obcego. Mimo upału dalej miał na twarzy ptasią maskę
i długi ciemny płaszcz. Oblewał ostrugane drzewko miodem, bełkocząc coś pod
nosem. Zauważyła, że drzewko obsypane było kaszą i oblane czymś czerwonym. Po
zapachu rozpoznała wino. – Co to za czary? Czyżby Obiata? – zapytała siebie w
myślach, ale nie znała takiej formy i do czego była mu potrzebna. Nie mogło
chodzić o jej skarb, gdyby tak było, to dawno by już nie żyła, a obcy wydobyłby
go od razu. Nie pytał jej też o to, gdzie jest dokładnie ukryty, więc
najpewniej nawet go nie szukał. Potok myśli urwał się, gdy tylko zobaczyła nad
swoją twarzą wpatrujące się w nią zmęczone oczy ukryte za częściowo
zaparowanymi szybkami w skórzanej masce.
-17-
Obcy klęczał obok, uważnie się
jej przyglądając. Oddychał ciężko, co świadczyło o tym, że jemu też musi być
gorąco. Jakby usłyszał jej myśli, wstał i zrzucił z siebie płaszcz. Do
Drogomiry dotarło, że obcy był kobietą. Pod płaszczem miała zwyczajne ubrania
takie, jak ludzie, których obserwowała, gdy przechadzali się po lesie. Miała na
sobie długie, ciemno granatowe spodnie z mocnego i sztywnego materiału, ciężkie
buty i czarną przylegającą bluzę, spod której odkształcał się zarys piersi. Na
piersi wisiał srebrny medalion, który wyglądał tak, jakby ktoś chciał zrobić
obraz słońca z ośmiu sierpów. Natychmiast przypomniało jej się, że widziała w
zeszłym roku kobietę z takim medalionem na szyi, kręciła się niedaleko jej
kryjówki, z rozdwojonym patykiem w dłoniach. Kilkukrotnie okrążyła jej
terytorium i odeszła. Jeżeli to była ona, to nigdy sobie nie wybaczy takiego
zaniedbania. Pod ptasią maską, pachnącą ziołami, wisiał długi, ciemny warkocz.
Na wysokości bioder miała skórzany gruby pas, do którego przytroczona była z
całą pewnością ciężka drewniana pałka, po drugiej stronie pasa była skórzana
kieszeń, z której wystawał metalowy przedmiot. Znała ten przedmiot. Używała
takiego do rozbijania mięsa i rozdrabniania kości – nie był on poręczniejszy od dobrego kamienia, ale i tak się
sprawdzał; w wysuwanym środku miał kilka cylindrycznych pojemników wykonanych z
żółtego metalu. Małe pojemniki wybuchały, gdy wrzucało się je do ognia. Kiedy
zrobiła to za pierwszym razem, musiała wybrać się po glinę, żeby ulepić nowy
piec.
-18-
Kobieta pochyliła się ponownie
nad nią.
– Przeszkodziłaś mi. I spotkała cię kara. Przez ciebie
straciłam tyle czasu, że znowu musimy czekać do brzasku – głos miała szorstki i stłumiony przez maskę, ale jej oczy nie
były przepełnione złością. Drogomira nic nie odpowiedziała.
– Z drugiej strony dzięki temu nie muszę się już śpieszyć.
Pierwszy raz mi się zdarzyło, że ktoś się wymknął. Mam nauczkę na przyszłość,
żeby zwracać uwagę na drobne błędy. Przykro mi, że musiałam ciebie skrzywdzić.
W pierwszej chwili Brzeginia
chciała powiedzieć, że jej również jest przykro, a teraz może ją rozwiązać i
dać jej siekierę, żeby mogła ją poćwiartować w ramach zadośćuczynienia, ale
rozmyśliła się z tej wersji. Po czymś takim mogłaby oberwać jeszcze raz, a tak
może uda wzbudzić się w niej współczucie.
– Po co ta maska? - zapytała,
zdziwiona słabością swojego głosu i tym, że właśnie o to zapytała.
– Nie, kochana, nie namówisz mnie bym ją zdjęła. Ale właściwie
mogę ci to wyjaśnić. Jeżeli rzucisz na mnie przekleństwo, to właśnie maska je
na sobie skupi, dzięki czemu nie przejdzie ono na mnie.
W głowie Drogomiry powstało
mnóstwo pytań. Jakie przekleństwo miałaby rzucać? Co to za obrzędy i do czego
jest ona potrzebna tej wiedźmie? Sama nie była w stanie sobie na nie
odpowiedzieć. W chwili obecnej ważne było to, że jest jej potrzebna żywa.
***
-19-
Po dobrej godzinie Łysy z Szują
powracał do miejsca, w którym zostawił Vandę. Z daleka wypatrzył, że przy norze
był już cały komplet: Adrian, Eliasz z Bystrym i Marek, dowódca grupy, nieodłącznie
z Mustellą na ramieniu. Szuja, idący obok brodacza, od razu na jej widok zrobił
się markotny. Mustella zauważyła ich i zwinnie zeskoczyła na ziemię, podbiegła
przywitać się z Łysym oraz zdać relację z tego, co do tej pory mają. Gdy tylko
Szuja zbliżył się do niej, skwitowała krótko:
– Cuchniesz.
Nie mógł jej nic na to
odpowiedzieć. Tym bardziej, że faktycznie tak było.
– Co tam mamy, mała? - Zapytał Plonka Łysy.
Mustella szybko wdrapała się na
jego ramię i zaczęła wyliczać:
– Smętni zaczęli sprzątać loch, który odkryliście. Jesteśmy
prawie przekonani, że dwie znalezione ofiary były Brzeginiami. W rozbitej
głowie drugiej ofiary również natrafiono na kawałki chleba. Była też obsypana popiołem z palonego drewna, musiał być
jeszcze gorący, ponieważ na ciele miała mnóstwo oparzeń. Do żadnej z nich nie
mógł należeć odkryty przez was dom. Prawdopodobne więc jest, że znajdziemy
zwłoki trzeciej. Nie mamy pewności, czy ma to związek, ale Eliasz natrafił na
spleśniały chleb pozostawiony na pniu niewielkiego dębu…
Na twarzy Łysego pojawił się złośliwy grymas.
– Z palonego drewna?
Zrozumiałbym, jakbyś powiedziała mi po prostu, że z ogniska.
– Fakt. Ale ognisko można
rozpalić z wielu rzeczy. Ten popiół był tylko z drewna. Sprawdzili to.
Brodacz
rozłożył ręce na znak, że się poddaje. Mustella odchrząknęła i kontynuowała
raport.
– Prawdopodobnie przed
egzekucją ofiarę oblano też miodem i winem. Eliasz natrafił na ślady po
ognisku.
-20-
– To chyba akurat
najmniej dziwna rzecz w lesie, prawda? –zapytał Łysy nieco
przedrzeźniając intonację głosu Plonka. Mustella nie zauważyła złośliwości i
mówiła dalej:
– No właśnie nie jest to
do końca normalne. Las, w którym jesteśmy, figuruje jako obszar ochrony
ścisłej. Nikt z miejscowych, kto ma choć trochę oleju w głowie, nie odważyłby
się rozpalać tu ognia. Grzywny potrafią być bardzo wysokie za taki występek.
Adrian znalazł w niewielkiej odległości od tego miejsca spleśniały chleb
pozostawiony na pniu niewielkiego dębu, być może nie ma to związku z tą sprawą,
ale warto będzie…
Łysy uniósł rękę i Plonek
natychmiast przestał mówić.
– Właśnie niesiemy taki chleb pozostawiony na pniu drzewa, więc
możemy powoli mieć taką pewność –
uniósł drugą rękę, żeby jej zaprezentować swoje znalezisko, zawinięte w kawałek
folii. Chleb miał odciętą piętkę i jeszcze nie był zepsuty. Podszedł do grupki,
przywitał się ze wszystkimi i wręczył pakunek Markowi. Zerknął na powiększoną
już jamę, z której co jakiś czas ktoś z ekipy sprzątającej wynosił na zewnątrz
pełne i cuchnące zgnilizną czarne worki - każdy z nich miał nalepkę z opisem,
ale on i tak bardzo dobrze wiedział, co w nich się znajduje. W końcu zapytał:
– Czy ktoś wpadł już na pomysł, o co tutaj może chodzić?
Przez dłuższy czas nikt się nie
odzywał, w końcu głos zabrał Marek:
– Możliwe jest, że może chodzić o skarby Brzegi, ale to dosyć
słaby trop, tym bardziej, że jama została przeszukana dopiero przez was.
– Jakie skarby?! –
wtrącił się Adrian.
Vanda westchnęła cicho i
powiedziała:
– Brzeginie ukrywają różne przedmioty i pilnują
ich. Faktycznie, może być to coś w rodzaju skarbu, o jakim myśli większość,
czyli złota i kamieni, ale najczęściej są to przedmioty, z którymi z jakiegoś
powodu związały się emocjonalnie. Na przykład kości dawnego kochanka lub nawet
bardziej przyziemne rzeczy jak ceramika, czy jakiś kawałek żelastwa, który
sobie akurat upodobały.
-21-
Adrian wyglądał na naprawdę
rozczarowanego jej słowami.
– Wszystkie Rusałki są dobrze popie… Ałła!
Pięta Łysego, wbijająca się w
stopę Adriana, nie pozwoliła mu dokończyć zdania. Eliasz zaczął się śmiać, a
Vanda wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć. Całą sytuację rozładował Marek,
sprowadzając wszystkich na ziemię.
– Nie możemy wykluczyć zemsty, ani jakiegoś rytualnego mordu.
Podejrzewam za to, że sprawców nie było zbyt wielu. Jest też możliwe, że
właścicielka tego lokum nadal żyje i dobrze byłoby ją przy życiu odnaleźć.
Adrian zabierasz Szuję do Krasnobrodu i wracasz tu ze Szczęsnym. Przejedziesz
przez Zamość i zabierzesz zaopatrzenie dla wszystkich na dwa dni. Potem pomyślę,
gdzie się bardziej przydacie. Łysy z Vandą patrolujecie tę część lasu, dołączy
do was Mustella. Mam dostawać waszą lokalizację na bieżąco. Eliasz, my wracamy
pod Bagno, przeszukamy miejsce, w którym Adrian znalazł chleb. Być może w
pobliżu jest ukryte domostwo zamordowanej Brzegini, to byłaby
jakaś powtarzalność. Jakieś pytania?
Nikt nie chciał o nic pytać. Łysy
klęknął i pochylił się nad Szują, ciągnącym go dyskretnie za nogawkę.
– Dlaczego Marek odsyła mnie do pilnowania tamtych Topielic?
Przecież Szczęsny doskonale da sobie radę z takim zadaniem.
– Brodacz uśmiechnął się i
rozejrzał, czy aby na pewno nikt ich nie słucha.
Nie bój nic, stary wie co robi. A jak Szczęsny
tu nie wróci, to będziemy musieli jeszcze pałętać się
po lesie i szukać zgubionego Adriana.
-22-
Nie do końca przekonywało Szuję
to wytłumaczenie, ale najwyraźniej nie miał więcej pytań. Marek zatrzymał
Adriana przed odejściem.
– Jak będziesz w Zamościu, pójdziesz do biblioteki.
Ogromny mężczyzna zrobił się
nagle mniejszy i wyraźnie zbladł.
– Muszę? A nie może za mnie pojechać Łysy?
Dowódca grupy zaprzeczył, kiwając
głową.
– Tak, musisz. Opiszesz Sol wszystko, co tu znaleźliśmy. Może
coś sobie przypomni i naprowadzi nas na to, czego tu w ogóle szukamy. To, co
masz jej powiedzieć, przygotuję i prześlę ci na komunikator. Zrozumiano?
– Tak jest – wymamrotał Adrian i odszedł z bardzo niezadowoloną
miną.
Reszta grupy rozeszła się na
wyznaczone pozycje.
***
Była sama już od kilku godzin.
Kobieta, która ją schwytała, przywiązała ją plecami do drzewa w taki sposób, że
znalazła się w cieniu i promienie słońca już nie były tak dokuczliwe. Dookoła
niej wysypała krąg z soli. – Tak by ciebie nikt nie dojrzał – powiedziała na
odchodnym. Kości szczęki Drogomiry już się zrosły, ale w złym ułożeniu i ból
był ledwo do wytrzymania, kiedy próbowała nią poruszyć. O wołaniu na pomoc
mogła zapomnieć. Kobieta musiała o tym wiedzieć, ponieważ nawet jej nie
kneblowała, napoiła ją wodą i pozostawiła. Kilkukrotnie zbierała siły na próby
przetarcia sznura o drzewo, ale były one bezskuteczne, lina była wykonana z
materiału, którego nie mogła rozpoznać.
Był on bardzo wytrzymały, miałaby z całą pewnością problem, żeby
przeciąć go nożem, gdyby nim dysponowała. Krąg z soli jako kamuflaż też nie
okazał się skuteczny, ponieważ młody lis nie dość, że ją zauważył, to był
jeszcze bardzo zainteresowany Brzeginką przywiązaną do drzewa i pachnącą krwią.
-23-
Zwymyślanie go, powarkiwanie i charczenie nie
pomagało. Odpuścił dopiero wtedy, gdy ugryzła go w ucho, kiedy próbował
obwąchać jej rozbitą głowę. Gdyby był nieco starszy lub byłoby ich więcej, tak
łatwo mogłaby się nie wywinąć, tym bardziej, że ten był tylko nią
zainteresowany jako ciekawostką napotkaną w lesie. Strach pomyśleć, co by było,
gdyby wywęszył ją wygłodniały wilk, a przecież kilka widziała tego lata. Lub
jakby gdzieś w pobliżu znajdowało się mrowisko. Wzdrygnęła się na tą myśl. Z
dwojga złego wolała jednak wilka. Szybko doszła do wniosku, że nie ma po co
zużywać sił na próby uwolnienia, sama tego nie zrobi. Może zdarzy się cud, ktoś
będzie przechodził tą częścią lasu i ją zauważy. Do tej myśli również się nie
przywiązywała, tym bardziej, że miejsce, w którym się znajdowała, było z całą
pewnością bardzo daleko od ścieżek. Kiedy powróciła kobieta w masce, Drogomira
wyzbyła się całej nadziei. Tamta patrzyła tylko na nią beznamiętnym wzrokiem,
kiedy zacierała ślady po solnym kręgu. Jak skończyła, kucnęła obok niej i
uniosła jej brodę tak, żeby mogła patrzeć prosto w oczy Brzezinki.
– Kto ciebie szuka? – zapytała gniewnym głosem.
Zdziwienie Drogomiry musiało być
wypisane na jej twarzy, ponieważ uścisk kobiety nieco zelżał.
– Niski, łysy, brodaty i barczysty. Jest z nim ładna ruda
dziewczyna. Oboje uzbrojeni. Kim oni są?
– Nie wiem.
Palce na jej brodzie zacisnęły
się, uderzenie bólu na chwilę przyćmiło jej umysł. Jęknęła cicho i powtórzyła.
– Naprawdę nie wiem. To boli!
Kobieta puściła jej brodę i
wstała. Przeszła się kilkukrotnie w tą i z powrotem.
– Było z nimi małe stworzenie, wyglądało to tak,
jakby rozmawiali. Łaska lub wyjątkowo mała kuna.
-24-
Oczy Drogomiry rozszerzyły się w
przerażeniu. Natychmiast poczuła też rwący ból szczęki, kiedy kobieta ponownie
ją złapała.
– Ty wiesz! Kto to jest i po co ciebie szukają!?
– To… to Płonnik… ta kuna, a ludzie to Rzeźnicy, tak myślę. Oni
zabijają takich jak my… takich jak ja.
Prześladowczymi
wstała. Widać było, jak bardzo jest zdenerwowana nową sytuacją. Sięgnęła niemal
machinalnie do metalowego przedmiotu przy jej pasie. Drogomira z przypływem sił
i wściekłości wrzasnęła na całe gardło:
– Nie mogą tego odnaleźć!
Została
uciszona mocnym uderzeniem dłoni w twarz. Kobieta spojrzała jej prosto w oczy i
zapytała, siląc się na spokój.
– Niedaleko jest Gaj. Czy
ci Rzeźnicy mogą nam coś w nim zrobić?
Chwilę
trwało zanim zrozumiała jej słowa. Skąd mogła o tym wiedzieć?
– Nie. Ale nie dam ci się tam łatwo zawlec. Będziesz musiała
mnie zabić albo pozostawić tutaj. Dla mnie to i tak bez znaczenia, a jeżeli
znajdą, co ukrywam, to tak, jakbym już była martwa.
Przez krótką chwilę mierzyły się
wzrokiem, ale oczy Drogomiry już były pozbawione jakiejkolwiek nadziei. I to
ona wygrała to starcie.
– Zrobimy tak. Jeżeli pójdziesz tam ze mną dobrowolnie i bez
oporu, ja wrócę do twojej kryjówki i odciągnę ich od niej. A kiedy zrobię to,
do czego jesteś mi potrzebna, to będzie tak, jakbyśmy się nigdy nie spotkały.
Brzeginka długo patrzyła w oczy
schowane za szkłem. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć i była bardzo niepewna
swojego losu, mimo że przeczuwała, że jest jej potrzebna do czegoś żywa.
Kobieta w
ptasiej masce delikatnie dotknęła jej twarzy.
– Nie musisz się bać, potrzebuję ciebie i przyrzekam, że cię
nie zabiję.
W jej oczach nie było kłamstwa.
To napełniło serce Drogomiry nową nadzieją. Skinęła delikatnie głową.
Naprawdę ciekawe opowiadanie. Czekam na książkę i lepiej żeby była długa.
OdpowiedzUsuńNie mogłem się oderwać, czekam na kolejny post! :)
OdpowiedzUsuń