poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Drewniane serce

Część I



Zapraszam do kolejnego „opowiadania” które nieco mi się rozrosło, przez co zostanie podzielone na dwie części. W „Drewnianym sercu” korzystałem nieco z tradycji Słowian Bałkańskich, więc może być to małą ciekawostką. Druga część (mam nadzieję) ukaże się niebawem.
Wielkie podziękowania za pomoc, bez której by się nie obyło, dla Agaty i Rafała.
Ilustrację wykonał – Rafał Maśny.
Korekta oraz wszelka pomoc w czarno-magicznych technicznych zagadnieniach – Agata Pietrzykowska.





-1-


Dąb musi być młody, tak, aby można było go ściąć najwyżej trzema uderzeniami siekiery. Musi znajdować się daleko od domu -  na tyle daleko, żeby drzewo, w które wbije się siekiera, nie było z tobą związane ścieżkami losu i pokrewieństwa.
Do wschodu słońca zostało jeszcze trochę czasu i nie musiała się śpieszyć. Wybrała odpowiednie drzewo i klęknęła przed nim. Ujęła w dłonie wiszący na szyi medalion w kształcie kołowrotu. – Cztery strony świata i cztery żywioły – wyszeptała i ucałowała go, po czym przyłożyła do ostrza siekiery i kory drzewa w miejscu, gdzie ma paść pierwszy cios.

– Przychodzę tu do ciebie jak do ojca i proszę o twoją pomoc, sama sobie nie dam rady i potrzebuję twojej siły. Wybacz mi, że muszę cię ściąć, musisz wiedzieć, że darzę cię wielkim szacunkiem, a wszystko, czego tu dokonam, będzie zgodne z tradycją przodków.

Wstała i sprawdziła palcem ostrość siekiery. Była ostra, nawet bardzo ostra.

– Nic nie poczujesz – wyszeptała i założyła cienkie rękawiczki. Padł pierwszy cios, zagłębił się prawie do połowy w pień, a drzewko zakołysało się, rozrzucając liście. Drugie uderzenie nie było zbyt celne i trafiło parę centymetrów powyżej pierwszego, wycinając niewielki drewniany klin. Trochę to ją zmartwiło, ale może uderzyć jeszcze raz. Wzięła potężny zamach i prawie powaliła młody dąbczak na ziemię. Już nie wolno było użyć siekiery. Odrzuciła ją na ziemię i wyłamała drzewko, odrywając z niego kawałek kory, który sterczał z niewielkiego pniaczka, przypominając kształtem ludzką brodę. Klęknęła przed pieńkiem. Wyjęła z torby bochenek chleba, dotknęła nim powalonego drzewka, ust oraz medalionu. Odkroiła grubą kromkę, chowając ją z powrotem do torby. Resztę chleba ułożyła na pniu sterczącym z ziemi.
– Dziękuje za twoje poświęcenie i przyrzekam ci zachować wszystkie zasady.


-2-

***



Drogomira zasiadała do kolacji w swojej jamie. Zając pachniał cudnie pieczonym mięsem. Już dawno nie udało jej się upolować tak tłustego zająca, a tu raptem w sidła wpadły aż trzy. Z całą pewnością wystarczy na kilka dni, tym bardziej, że suszone sarnie mięso już się skończyło i będzie musiała odejść od ziemianki, żeby zapolować na coś większego. Na domiar złego, już niedługo zacznie się czas zbierania zapasów na zimę, a kwestia odejścia choćby na kilometr trochę ją martwiła. Mimo, że nigdy nic się nie stało, kiedy polowała -  i nie mogła trwać na swoim posterunku, to zawsze czuła niepokój, wręcz tętniący z uderzeniami serca, gdy traciła kryjówkę z oczu. Ale jeść coś trzeba, a żeby było co jeść, musi się oddalić. Przymknęła oczy i pokręciła głową z rezygnacją.

– Teraz zając! Polowanie później! – powiedziała sama do siebie, zirytowana myślami o przyszłości, która ma się wydarzyć dopiero za kilka dni.

Oderwała spory kawałek mięsa i kiedy już miała je włożyć do ust, po lesie rozniósł się głos melodyjnego wołania:

– Wiem, gdzie go ukryłaś!

Poczuła, jak włosy jeżą się jej na głowie. To przecież było niemożliwe, nikt tego już nie wie. Zabiła wszystkich, którzy mogliby wiedzieć. Ten, kto to mówi, nie może mówić o niej. To przypadek! Chodzi o kogoś innego. Ta myśl nieco ją uspokoiła, ale i tak sięgnęła po długi nóż, wsunęła go za pasek i wyjrzała z ziemianki. W lesie nie było widać nikogo, panowała prawie zupełna cisza. Może się jednak przesłyszała. Chciała już zawrócić, gdy dźwięczny głos ponownie zawołał:
– Wiem gdzie on jest. Nie zatrzymasz mnie. 

-3-



Poczuła, jak zaczyna rosnąć w niej wściekłość. To nie może być pomyłka. Wiedziała już, z której strony krzyczał złodziej. Napięła wszystkie mięśnie i była gotowa do biegu, zacisnęła palce na rękojeści i skupiła się. Kiedy zawoła jeszcze raz, będzie dokładnie wiedzieć, gdzie on stoi i wtedy zaatakuje. Zabije i pochowa razem z innymi. To jest jej teren, zna każde drzewo w okolicy i każdą głębszą kałużę na tych bagnach i to ona jest na wygranej pozycji!

– Wydostanę twój skarb!

Na to czekała. Rzuciła się w stronę, z której dobiegał głos. Biegła szybko i bezszelestnie, z niesamowitą biegłością odbijała się stopami od pni drzew, nadając sobie jeszcze większego pędu, nóż wysunęła przed siebie tak, żeby ugodzić obcego w pełnym biegu, żeby go obalić i dobić nim się zorientuje, z której strony go zaszła. Już go widziała - stał bokiem do niej, oddalony o jakieś dwadzieścia metrów. W długim płaszczu do samej ziemi, na głowie musiał mieć maskę, która z tej perspektywy przypominała ptasi dziób. Odbiła się od ostatniego pnia i zeskoczyła na ściółkę. Obcy musiał to usłyszeć, ale mógł zdążyć tylko obrócić głowę, była dla niego za szybka; już sztych noża miał się zagłębić w piersi złodzieja, gdy Drogomira poczuła, że coś zaciska się na jej kostce. Potężne szarpnięcie poderwało ją do góry, ostrze nawet nie zadrapało swojej ofiary. To była pułapka i tak głupio w nią wpadła. Wisiała dobry metr nad ziemią, głową do dołu, obcy przyglądał się jej przez okulary paskudnej skórzanej maski, szytej na podobieństwo ptasiej głowy. Nóż wypadł jej z dłoni, ale postanowiła walczyć do końca.
– No zbliż się do mnie! Flaki z ciebie wydrę!- wykrzyczała wściekła, ale na osobie w masce nie zrobiło to najmniejszego wrażenia – schyliła się tylko po długi kij, leżący u jej stóp, i zatoczyła nim po ściółce szerokie koło. Dziewięć lin wystrzeliło w powietrze. Drogomira zrozumiała, że obcy nie wiedział, gdzie ma leże i gdzie musiała schować skarb. Wywabił ją jak dziecko i ma teraz w garści, tyko po co? Spojrzała na kołyszące się na gałęziach puste pętle – z której strony by go nie zaatakowała i tak dałaby się złapać.


-4-



Człowiek w masce odrzucił kij i zbliżył się na tyle, że mogła poczuć od niego silną woń ziół. Widziała jego oczy przez szkła w masce i z niemałym zdziwieniem zauważyła, że te oczy były pozbawione najmniejszych śladów uczuć. Nie było w nich gniewu, strachu ani nawet odrobiny namiętności, były jakby puste. Strach ścisnął jej gardło. Obcy rozchylił płaszcz i wysunął spod niego dłoń uzbrojoną w krótką drewnianą pałkę. Chciała zapytać „dlaczego”, ale nie zdążyła. Obcy już wziął zamach.



***



Łysy leżał w najlepsze wyciągnięty na ręczniku rozłożonym na piaszczystej plaży pod Krasnobrodzkim zalewem, ciesząc się z sierpniowego słońca i dobrze schłodzonego piwa w termosie.

Nie spuszczał wzroku z trzech uroczych blondynek, które chlapały się przy samym brzegu w bardzo skąpych bikini. Nie bał się, że zwrócą uwagę na to, że tak namacalnie się w nie wpatruje. Na nosie wisiały mu bardzo precyzyjnie dobrane okulary przeciwsłoneczne. Najważniejszą sprawą przy ich kupnie było to, żeby osoba z dużym dekoltem, będąca naprzeciwko niego, nie mogła zobaczyć, na czym on skupia wzrok. Błogą obserwację dziewczyn przerwał mu widok męskich owłosionych łydek, które znalazły się tuż przed jego nosem. Zadarł głowę do góry, żeby spojrzeć na właściciela łydek i westchnął ciężko.

– A ciebie, Adrianku, po co diabli nadali? – warknął przez zęby i usiadł na ręczniku. Dobrze zbudowany młody mężczyzna, stojący naprzeciw niego, przysiadł się obok.
– Nie masz radia? Od dwóch godzin próbują się z tobą skontaktować, masz wracać. W końcu Marek mnie po ciebie wysłał.


-5-



Łysy pogładził się po długiej do obojczyka brodzie i uśmiechnął szelmowsko.

– Mam radio, tylko w bluzie, a że jest za gorąco na bluzy, to została w domku. Na dzisiejszą misję wystarczą gacie i ręcznik.

– A na termos to nie jest za gorąco?

– Na termos nigdy za gorąco.

Sięgnął po naczynie, odkręcił wieczko i upił kilka solidnych łyków, po czym podał koledze. Ten powąchał zawartość i wylał całość na piasek.

– No wiesz! Takie marnotrawstwo! Szuja by cię za to znienawidził.

Adrian rozejrzał się uważnie dookoła.

– Gdzie on jest? Dla niego też mam wytyczne.

– Będzie niedysponowany jeszcze przez jakiś czas.

– Coś mu się stało? Miał być z tobą, nic nie meldowałeś.

Łysy zaśmiał się głośniej.

– Wybłagał, żebym nic nie mówił. Wyobraź sobie, że ktoś w naszej lodówce zostawił jedno, jedyne piwko, wymieszane ze środkiem przeczyszczającym i biedny Plonek się tego napił, obiecując mi wcześniej, że będzie trzeźwy podczas dzisiejszej obserwacji. No i jest niedysponowany.

Adrian zmartwił się poważnie.

– Biedak. A nie wiesz kto mógł zrobić mu coś takiego?

Łysy prychnął i z niemałym trudem powstrzymał się od śmiechu.

– Wiesz, czasem się zastanawiam jak ty… Nie Adi, nie mam pojęcia, ale go dorwę! A stary czego chce od nas? Póki co miałem śledzić te trzy laski – skinął głową w stronę bawiących się dziewczyn. – Ponoć ptaszki ćwierkały Mareckiemu, że planują zadymę.

Adrian przyjrzał się dziewczętom.

– Tak, i właśnie Szuja miał mieć je na oku, a jakby się coś działo, to bić na alarm i grać na czas. Bardzo z nim źle?

– Jak ostatni raz go słyszałem, to był dosyć wulgarny, więc chyba kończy. Gdzie jest Szczęsny?

Nieduży gronostaj wychylił się z kieszeni zapinanej koszuli Adriana.


-6-

– Tutaj jestem.

Łysy skinął mu głową.

– Zostań za mnie na posterunku i nie spuszczaj tych ziółek z oczu. Później  pomyślimy, jak ciebie zmienić.

Gronostaj skinął łebkiem, błyskawicznie wyskoczył z kieszeni i zagrzebał się w piasku.

 – A ty, Adi, pójdziesz ze mną do domku, tam mi wyjaśnisz, do czego jestem tak niezbędny.

Obaj wstali. Łysy zarzucił sobie ręcznik na plecy i poprowadził kolegę w stronę niewielkich domków letniskowych znajdujących się w pobliżu zalewu. Po pięciu minutach byli na miejscu. Łysy nastawił wodę w czajniku i wskazał dłonią Adrianowi jedno z dwóch krzeseł przy niewielkim stoliku. Ten przysiadł i odczekał, aż brodaty zaparzy kawę. Kiedy w końcu usiadł naprzeciwko niego, stawiając na stole dwa kubki z kawą, Adrian rzucił na stół tekturową kopertę.

Łysy otworzył ją i gwizdnął przez zęby na widok fotografii, które się w niej znajdowały.

– Paskudna sprawa. Ale co to ma do nas? To wygląda na sprawę dla policji.

Adrian westchnął.

– To oni nam ją przekazali. Sekcja zwłok i badania wykazały, że denatka nie jest człowiekiem.

Łysy ponownie przyjrzał się zdjęciom. Na pierwszej fotografii widać było ciało dziewczyny ułożone w rowie melioracyjnym w taki sposób, jakby ktoś rzucił tam bezwładną szmacianą lalkę. Jej głowa była roztrzaskana, a z czoła ział wielki otwór. Na całym ciele wręcz kłębiły się muchy i ich larwy. Łysy miał wrażenie, że aż czuje smród rozkładu przyśpieszonego sierpniowym słońcem. Kolejne zdjęcia ukazywały tę samą młodą kobietę w różnych ujęciach i zbliżeniach. Najdrastyczniejsze było zbliżenie jej twarzy z raną na czole i pozbawionymi życia pustymi oczami.


-7-



– Możesz mi coś więcej powiedzieć? – zapytał, odkładając zdjęcia z powrotem do tekturowej koperty.

– Niewiele. Podejrzewamy, że to rusałka, ale nie mamy jeszcze pewności. Znaleziona została przez leśnika w okolicach Zwierzyńca, parę kilometrów od stawów Echo, i to on wezwał policję. Leżała tam już kilka dni, więc widok musiał być makabryczny. Śmiertelny cios zadano tępym, ciężkim przedmiotem, a w ranie znaleziono kawałki chleba. Na całym ciele jest mnóstwo śladów po ziołach i popiele. Sol przeszukuje papiery, może znajdzie jakieś rytuały lub jakieś wzmianki o tym, czy zdarzało się coś takiego wcześniej. Reszta naszych w terenie i my mamy też tam być. Chociaż sam nie wierzę, żebyśmy coś znaleźli. Masz dołączyć do Vandy, już czeka na ciebie przy stawach Echo. I to chyba wszystko.

Łysy wstał z krzesła i krzyknął na całe gardło:

– Szuja!!!

Po krótkiej chwili z głównego pomieszczenia wszedł niemrawo do niewielkiej kuchni mały brązowy gronostaj, popatrzył nieprzytomnie na brodacza. Ten uśmiechnął się złośliwie, ukazując niepełne uzębienie.

– Zbieramy się do Zwierzyńca, jak mi zapaskudzisz tapicerkę po drodze, to zrobię z ciebie pochewkę na scyzoryk.

Gronostaj jęknął przeciągle i zawrócił do pomieszczenia, z którego wyszedł.



***



Drogomira otworzyła oczy. Szybko zorientowała się, że nie jest w stanie się poruszyć. Była po mistrzowsku spętana, a w ustach miała knebel tak duży, że przełykanie śliny było problematyczne. 


-8-

Bolała ją głowa po uderzeniu i nieco ją mdliło. Z trudem przypomniała sobie, co się dzisiaj wydarzyło i czy na pewno było to dzisiaj. Rozejrzała się - wokół było ciemno i dosyć zimno. Zostały może jakieś trzy godziny do świtu, a mimo to mogła wyraźnie widzieć otoczenie. W dalszym ciągu była na bagnach, ale daleko od swojej kryjówki. Nigdy, nawet w czasach głodu, nie zapuściła się na polowania tak daleko od jej skarbu. Skarb! Czy intruz go wydostał? Ta wizja na krótką chwilę zatrzymała jej serce. Wsłuchała się uważnie w otoczenie. Kroki. Ktoś coś wlecze po ziemi i zbliża się do niej. Poczuła ostry zapach ziół, to musiał być obcy. Chwilę później minął ją, ciągnąc za sobą średniej wielkości dębowy pień. Ułożył pień na ziemi i wydobył siekierę zza płaszcza. Mimo tego, że słychać było wyraźnie zmęczenie w jego oddechu, od razu wziął się za obciosywanie pnia. Zajęło to mu piętnaście długich minut. Drogomirę bolało już wszystko od niewygodnej pozycji i braku możliwości ruchu. Czuła jak sznury, którymi została skrępowana, wrzynają się w jej ciało. W niektórych miejscach skórę miała przetartą do krwi, ale to jej nie martwiło. Jak tylko uda jej się wyswobodzić, rany zaleczą się błyskawicznie, musiała tylko obmyślić, jak mogłaby się wydostać. Obcy przestał obciosywać drzewo, odłożył siekierę na ziemi i obejrzał się na nią. Szybko zamknęła oczy udając, że nadal jest nieprzytomna. Zbliżył się do niej i dotknął jej szyi przez cienkie rękawice. Musiał być zadowolony, bo mruknął przez maskę i odszedł, znikając za drzewami. Drogomira sama nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, siekiera nadal leżała na ziemi, nie wziął jej ze sobą. Zebrała wszystkie siły i zaczęła się czołgać w kierunku ostrza. Pęta wpijały się z całą mocą, czuła, jak palące rany krwawią i jak jej przetarta skóra pęka w kolejnych miejscach, ale już nie było daleko. Z każdym ruchem przybliżała się do wolności, podciągała się już pod samą siekierę. Była prawie bezsilna. Wielki knebel w jej ustach blokował dostęp do powietrza, przystanęła na złapanie kilku głębszych oddechów i nasłuchiwała. W pobliżu nie działo się absolutnie nic, wszędzie panowała głucha cisza. 


-9-

Tłumiąc jęk bólu i dławiąc się kneblem, obróciła się plecami do ostrza, wymacała je koniuszkami palców i zaczęła delikatnie przecinać więzy z nadgarstków. Sznury puściły po krótkiej chwili, wyswobodziła ręce. Położyła się na plecach i sięgnęła po ostrze, bardzo szybko uwolniła nogi. Usiadła i zaczęła wyrywać knebel z ust. Jak jej się udało, w końcu odetchnęła pełną piersią. Zacisnęła palce na stylisku i już wiedziała, co ma robić. Wtedy usłyszała zaraz za sobą trzask łamanej gałązki – obróciła głowę i uniosła uzbrojoną dłoń do góry. Silne uderzenie pałki rzuciło ją do tyłu, później było kolejne, przy trzecim straciła przytomność.



***



Dojazd do Zwierzyńca zajął Łysemu prawie godzinę, mimo tego, że drogi były dobre, a odległość wynosiła zaledwie osiemnaście kilometrów. Na trasie mieli trzy przystanki na wypuszczenie z auta Plonka, który bał się zapaskudzić tapicerkę. Vanda czekała na plaży, wzbudzając swoją osobą duże zainteresowanie wśród męskiej części wypoczywających, mimo tego, że w odróżnieniu od innych plażowiczów miała na sobie wysokie skórzane buty, oliwkowe bojówki i ciemno grafitową koszulę z długim rękawem, zapinaną na guziki pod samą szyję. Tak czy inaczej jej uroda i płomiennie rude włosy, rozwiewane niewielkimi podmuchami wiatru, przykuwały uwagę mężczyzn i patrzących na nią spod oka kobiet. Łysy stanął zaraz za nią.

– Trochę ci to zajęło – stwierdziła krótko, nie obracając nawet twarzy w jego kierunku. W złożonych dłoniach trzymała maleńkiego gronostaja, który na jego widok uchylił powieki i ziewnął. Najwyraźniej do tej pory spał w najlepsze.
– Ta, przepraszam. Musiałem kilka razy zatrzymać się po drodze. Witaj Łasko. 

-10-

Gronostaj przeciągnął się i popatrzył na niego bystrzejszym spojrzeniem.

– Witaj. A gdzie jest Szuja? Adrian mówił, że przyjedzie z tobą.

– Siedzi pod autem. Nie mam chęci nosić go dziś w kieszeni.

Łaska podrapała się za uchem tylną łapką i zapytała:

– Coś zrobił?

Brodaty uśmiechnął się.

– Podejrzewam, że nadal robi. To nie jest jego dzień.

Dwadzieścia minut później byli już pod miejscowością Sochy, uważnie przeszukując teren między lasem, a łąkami, gdzie odnaleziono ciało dziewczyny. Łysy stał w wodzie sięgającej mu w pół łydki na dnie rowu melioracyjnego. Niestety zapach zgnilizny nadal unosił się w prawie nieruchomym gorącym powietrzu. Nie znaleźli też zbyt wiele, pomimo że obydwa Plonki starały się, jak tylko mogły. Po dobrej godzinie poszukiwań przez radio odezwał się Adrian:

– Miejscowość Bagno. W lesie trafiliśmy na kolejne ciało. Czekamy na was. Ekipa sprzątająca już w drodze, ale nic nie ruszą, zanim tego nie zobaczycie. Dokładne namiary wysyłam wam na GPS.

Łysy skinął głową na Vandę.

– Wiesz, gdzie to Bagno?

Zamyśliła się przez chwilę.

– Około sześciu kilometrów stąd. Lasem pewnie będzie trochę bliżej.

Brodaty spojrzał na Szuję, który wcale nie zaczynał wyglądać lepiej. Wyszedł z cuchnącej wody i zlustrował swój stan, w końcu sięgnął po kluczyki od swojego Jeepa i rzucił je Vandzie.

– Dojedziesz tam moim autem, a ja z Szują przejdziemy się lasem. Już powinniśmy mieć namiary.

Skinęła mu głową i zawołała Łaskę. Maleńki gronostaj ochoczo wskoczył jej na ramię. 


-11-


– Omijajcie ścieżki i dobrze rozglądajcie się, może na coś traficie.

– Właśnie o tym, mała, pomyślałem.

Vanda odeszła. Łysy popatrzył na Szuję krytycznym okiem.

– Ty idziesz pieszo! I postaraj się więcej węszyć, niż siedzieć w krzakach.

Szuja szedł z przodu, cały czas przypominając swojemu partnerowi, czyj to był pomysł, żeby iść piechotą, kiedy tylko on zaczynał wiązankę przekleństw przy wplątywaniu się w pędy jeżyn. Byli już w połowie drogi, kiedy Plonek raptownie przystanął i zaczął mocno węszyć. Łysy prawie na niego nadepnął. Zdążył odskoczyć w ostatniej chwili, przy czym potknął się i wpadł prosto w krzew tarniny. Kiedy oswobodził się w końcu z kolczastego krzewu, w pierwszej chwili miał chęć złapać gronostaja i sprawdzić, jak daleko byłby w stanie nim rzucić. Tymczasowo się rozmyślił, ponieważ Szuja wcale się z niego nie nabijał, tylko węszył dalej.

– Dla twojego dobra, lepiej, żebyś coś miał! – warknął rozeźlony do Plonka.

– Chyba tak jest. Spójrz w górę.

Nad ich głowami przywiązane do konarów drzew wisiało dziesięć lin. Dziewięć z nich było zakończone zaciśniętą prawie do końca pętlą. Pozostałą najwyraźniej musiał ktoś odciąć. Łysy sięgnął do radia.

– Adi, nie czekajcie na nas. Możliwe, że coś mamy, porozglądamy się tu trochę. Zaznaczę miejsce na GPS-ie i będę się odzywał, jak znajdziemy coś jeszcze.

Szuja wiedziony nosem zniknął w zaroślach, wrócił po kilku minutach.
– Mam coś. Za mną!



-12-



Łysy nie zadawał pytań. Wydobył tylko powtarzalną strzelbę typu Mossberg z pokrowca, odbezpieczył i podążał za gronostajem, uważnie obserwując otoczenie. Plonek doprowadził go do miejsca, w którym las nieco się rozrzedzał, tworząc niewielką podmokłą łączkę. Nie było w niej nic dziwnego, minęli już kilka takich miejsc po drodze, ale dobrze wiedział, że Szuja myli się wyjątkowo rzadko i warto go słuchać w takich przypadkach.

– Co tu znalazłeś? – zapytał, rozglądając się po niewielkim placyku.

– Widzisz tę lisią norę? - gronostaj wskazał punkt łapką.

– Tak.

– Podejdź do niej.

Łysy podszedł do nory pewnym krokiem i aż gwizdnął z wrażenia. Otwór w ziemi był tak skonstruowany, że dopiero z bliska można się było zorientować, jak naprawdę jest duży. Mimo tego, że nie brakowało mu szerokości w barkach, swobodnie mógłby się w nim zmieścić, a z odległości kilku metrów wydawał się być po prostu wejściem do lisiej jamy. Łysy odchodził i podchodził do niego z kilku stron. Za każdym razem efekt był ten sam.

– Niezła sztuczka, ty wchodzisz pierwszy - skwitował.

Plonek bez wahania zniknął w jamie. Łysy przyklęknął i nasłuchiwał przez jakiś czas.

– Czysto! - odpowiedział z echem głos Szui.

Teraz jego kolej. Włączył latarkę zamontowaną przy broni i zszedł na dół. Jama okazała się czyimś mieszkaniem i to wcale nie pozbawionym wygód. W środku było kilka pomieszczeń. Coś w rodzaju sypialni, kuchni i spiżarni. Na prymitywnym stole zresztą leżała ledwo napoczęta pieczeń. Szuja z ciekawością ją obwąchał.

– W miarę świeże, ma za sobą najwyżej jedną noc, mogę?

Spojrzał na Łysego z nadzieją. Ten pokręcił przecząco głową.

– Nie, lepiej nie.

Wyszedł na zewnątrz i sięgnął po radio.

– Mamy tu chyba czyjś dom. Obiad pozostawiony na stole tak, jakby ktoś wyszedł na papieroska przed i już nie wrócił. Od jak dawna może leżeć ciało, które znaleźliście?

Odezwała się Vanda.

– Około tygodnia. Trudno ocenić dokładnie, bo było zakopane. Będziemy musieli czekać na wynik sekcji. A dlaczego pytasz?

– Na talerzu jest pozostawiony pieczony kot, albo zając. Trudno mi ocenić, bo jest bez głowy. Ale ważne jest to, że ma za sobą dopiero jeden dzień.

Nastąpiła dłuższa chwila ciszy. W końcu Vanda ponownie się odezwała.

– Zaznacz mi, gdzie jesteście, zaraz przyjadę. Tu i tak już się nie przydam.

Przesłał jej dane z lokalizacją miejsca, w którym się znajdowali i powrócił do przeszukiwania jamy. Szuja odkrył coś w rodzaju podpiwniczenia pod podłogą w sypialni i, po kilku próbach kończących się całkowitym wyrwaniem zamaskowanej klapy, znajdującej się pod łóżkiem, weszli ostrożnie do środka przy pomocy długiej drewnianej drabiny opierającej się o wejście.

Pomieszczenie było wysokie, obszerne, wilgotne, a lepki smród zgnilizny i stęchlizny aż wkręcał się w nozdrza. Latarka przytwierdzona do broni rzucała mocne punktowe światło, które bardziej raziło, odbijając się od wilgotnej ściany, niż pomagało w poszukiwaniach. Łysy oparł strzelbę w rogu pomieszczenia wykierowaną na strop, dzięki czemu można było się spokojnie przyjrzeć całości. Po wstępnych oględzinach miał wielką ochotę mieć strzelbę z powrotem w dłoniach, zwalczył tę pokusę, dobywając długiego sztyletu zza pasa. Prawie cała posadzka pokryta była porozrzucanymi kośćmi zwierząt oraz ludzi. Cuchnące mokre łachmany, walające się niemal wszędzie, mówiły wyraźnie, że byli tu przetrzymywani ludzie, a czaszki świadczyły o tym, że nigdy stąd nie wyszli.


-13-



– Co to za miejsce? – zapytał Szuja poważnym głosem.

– Chyba cela i od razu grobowiec. Na dodatek ktoś nad tym wszystkim spokojnie sypiał – odpowiedział i uniósł na sztychu sztyletu nieco lepiej wyglądający fragment odzieży.

– To jest kawałek kurtki żołnierza Wehrmachtu. Inne szmaty też nie wyglądają na nowe – zamyślił się. – Tak czy inaczej wracajmy na górę. Jakby to coś teraz wróciło i zabrało drabinę, to taki sam los czekałby nas – wskazał głową na walające się kości.

Schował sztylet z powrotem do pochwy i, zabierając opartą broń, wszedł po drabinie. Gdy tylko Szuja pojawił się na górze, zakrył wejście do lochu uszkodzoną klapą. Tutaj dopiero odetchnęli pełną piersią. Łysy miał wrażenie, że jego wszystkie ubrania przesiąkły smrodem piwnicy. Wziął z łóżka wełniany koc i starał się nim jak najdokładniej wytrzeć swoje buty z oblepiającej je cuchnącej brunatnej mazi, po której stąpał na dole. Plonek, siedzący obok niego i próbujący bezskutecznie wyczyścić swoje futerko, zastrzygł uszami i zadarł łepek do góry.

– Vanda jest na zewnątrz. Woła nas.

Brodacz cisnął koc na łóżko i wstał.

– Idź po nią. Jeszcze trochę tu powęszymy.

Szuja pobiegł w kierunku wyjścia i po krótkiej chwili wrócił z Vandą, niosącą Łaskę na ramieniu.

– I jak ci się podoba to M4? – zapytał Łysy szczerząc zęby.

– Strasznie śmierdzicie - skwitowała krótko, rozglądając się po pomieszczeniach.

– Gdyby nie Szuja, chyba bym was nie znalazła. Sprytny pomysł z tym wejściem. Z daleka wygląda jak nora lisa lub borsuka.

Mężczyzna przytaknął i przez chwilę chciał nawet podrapać Szuję za uchem, ale jak tylko spojrzał w jego kierunku, od razu się rozmyślił, postanawiając w myślach nie wpuszczać go do samochodu bez kąpieli w pierwszej lepszej sadzawce.



-14-



– Jak myślisz, kochana, to lokum należy do jakiejś twojej kuzynki?

Vanda zamyśliła się przez chwilę, zauważyła wejście na niższy poziom, podeszła do niego i odsunęła zakrywającą je wyrwaną klapę. Odsunęła ją i zajrzała do środka. Gdy tylko poczuła zapach wydobywający się z lochu, zmarszczyła nos i zakryła dziurę powrotem.

– Nie, to nie jest schronienie Rusałki. Raczej mieszka albo mieszkała tu Brzeginka.

Szuja popatrzył na nią niepewnie. W końcu zapytał:

– A to nie jest to samo?

Vanda wyglądała na urażoną.

– A Plonki to takie gadające myszy, tak?

Łysy niepozornie się uśmiechnął pod nosem, ponieważ chciał zadać jej dokładnie to samo pytanie, ale Szuja go uprzedził i to jemu się teraz oberwie. Łaska siedząca do tej pory na ramieniu Vandy przebiegła szybko na jej dłoń.

– Vandziu, ale ja nie jestem myszą, przecież wiesz o tym.

Westchnęła ciężko i zamknęła maleńkiego gronostaja w dłoniach, głaskając go i cicho tłumacząc – Wiem, wiem. – Przeszła do kuchni i przyjrzała się leżącej na stole pieczeni.

– Tej Brzeginki nie było w domu na noc – powiedziała niby sama do siebie, ale Łysy wchodzący do pomieszczenia zaraz dodał:

– Ja to nawet nie przypominam sobie, kiedy spędziłem ostatnio całą noc w domu.

Uśmiechnęła się do niego i usiadła na brzegu kuchennego stołu.

– Tak, ale Brzeginki są dosyć specyficzne. Najczęściej, jeżeli nie muszą, nawet nie odchodzą od miejsca swojego zamieszkania.

Mężczyzna sięgnął po niewielki taboret, usiadł na nim i skinął jej głową na znak, żeby mówiła dalej.



-15-



– Chodzi o to, że posiadają jakiś skarb i czują wewnętrzną potrzebę ukrycia go i pilnowania. Potrafią dziesięcioleciami siedzieć w jednym miejscu i strzec swoich skarbów zabijając każdego, kto wedle ich mniemania wie, gdzie jest ukryty lub zbliżył się do niego zbyt blisko.

– To by tłumaczyło tą trupią jamę i kamuflaż, ale nie nudzi ich to? Ja bym poddał się po godzinie, a Szuja po pięciu minutach bezczynności.

Vanda zaśmiała się.

– Nie, większość Mitycznych nie ma czegoś takiego jak poczucie nudy, przez co czasem nawet nie zauważają upływu czasu. Żyją jakby w spowolnieniu, wolniej od reszty świata. Brzeginie jeszcze zapadają w coś w rodzaju letargu zimowego. Oczywiście, jeżeli ktoś wejdzie na teren, którego strzegą, to natychmiast się zbudzą i zabiją intruza, jeżeli uznają, że mógł znaleźć ich kryjówkę. Wybudzają się przed świętem Stado, a usypiają późną jesienią i prawie nigdy nie opuszczają swoich legowisk. Więc bardzo dziwne jest to, że tutaj nikogo nie ma.

Łysy wstał z taboretu, przewracając go za sobą, odpalił papierosa i chodził przez chwilę po kuchni. Otworzył w końcu jedną z szafek i z pewnym rozbawieniem zaczął wyciągać jej zawartość na stół. Było tam kilka bagnetów ostrzonych tak długo, że zaczynały przypominać zwykłe noże - tyle że z zatrzaskiem na karabin, zerdzewiały pistolet Mauser S/42 z mocno pokiereszowaną dolną częścią - uchwyt i gniazdo na magazynek były wręcz powgniatane. Mnóstwo najróżniejszego pochodzenia starych śmieci po krótkiej chwili zasypało blat stołu. Łysy uniósł pistolet i podał Vandzie.

– Chyba ktoś przez dłuższy czas używał go jako młotka.

Zaśmiała się oglądając broń.
– Najpewniej znalazła go przy kimś, kto się tu włamał i nie do końca wiedziała, do czego ma służyć. Bywa i tak. Brzeginie najczęściej spędzają całe życie w ukryciu, unikają ludzi i kryją się przed nimi, więc nie znają się na technice. Co ciekawsze, nawet się nią nie interesują.


-16-

Zeskoczyła ze stołu i wyszła na zewnątrz. Na górze obejrzała się jeszcze za pozostałymi i krzyknęła:

– Zaznaczam miejsce i wzywam ekipę sprzątającą. A wy wyłaźcie z tej dziury, warto się tutaj rozejrzeć.

– Ta jest, proszę pani! - odkrzyknął rozbawiony Łysy i wygramolił się z nory. Nieco zdziwił się, że na zewnątrz było tak jasno i słonecznie. Wsunął w usta kolejnego papierosa, odpalił go i wołając na Szuję poszedł w las, nakazując Vandzie pozostać w miejscu i czekać na resztę.



***



Musiało być przed południem, słońce mocno przypiekało przez prześwit w drzewach, a krew na twarzy Drogomiry skrzepła, boleśnie ściągając skórę wokół miejsc, w które musiała trafić pałka. Przejechała językiem po zębach. Brakowało dwóch albo trzech, ale opuchlizna już schodziła. W ustach nie było knebla, ale poczuła, że i tak ledwo co może otworzyć szczękę. Jeżeli była złamana, to będzie duży problem, kiedy zregeneruję się w tej pozycji. Nadal była związana, a co jeszcze gorsze, jak zauważyła, była przypalikowana do ziemi za pomocą obciosanych gałęzi i sznura. – Teraz to na pewno już nie dam rady tak łatwo się wyrwać. Na co czekałam kiedy była okazja? – Była wściekła na siebie i myśli, które kotłowały się jej w głowie. Rozejrzała się. Przez prawe oko widziała dużo gorzej, tak, jakby zaszło mgłą. Cała prawa strona twarzy była bardzo obolała. Zauważyła obcego. Mimo upału dalej miał na twarzy ptasią maskę i długi ciemny płaszcz. Oblewał ostrugane drzewko miodem, bełkocząc coś pod nosem. Zauważyła, że drzewko obsypane było kaszą i oblane czymś czerwonym. Po zapachu rozpoznała wino. – Co to za czary? Czyżby Obiata? – zapytała siebie w myślach, ale nie znała takiej formy i do czego była mu potrzebna. Nie mogło chodzić o jej skarb, gdyby tak było, to dawno by już nie żyła, a obcy wydobyłby go od razu. Nie pytał jej też o to, gdzie jest dokładnie ukryty, więc najpewniej nawet go nie szukał. Potok myśli urwał się, gdy tylko zobaczyła nad swoją twarzą wpatrujące się w nią zmęczone oczy ukryte za częściowo zaparowanymi szybkami w skórzanej masce.



-17-


Obcy klęczał obok, uważnie się jej przyglądając. Oddychał ciężko, co świadczyło o tym, że jemu też musi być gorąco. Jakby usłyszał jej myśli, wstał i zrzucił z siebie płaszcz. Do Drogomiry dotarło, że obcy był kobietą. Pod płaszczem miała zwyczajne ubrania takie, jak ludzie, których obserwowała, gdy przechadzali się po lesie. Miała na sobie długie, ciemno granatowe spodnie z mocnego i sztywnego materiału, ciężkie buty i czarną przylegającą bluzę, spod której odkształcał się zarys piersi. Na piersi wisiał srebrny medalion, który wyglądał tak, jakby ktoś chciał zrobić obraz słońca z ośmiu sierpów. Natychmiast przypomniało jej się, że widziała w zeszłym roku kobietę z takim medalionem na szyi, kręciła się niedaleko jej kryjówki, z rozdwojonym patykiem w dłoniach. Kilkukrotnie okrążyła jej terytorium i odeszła. Jeżeli to była ona, to nigdy sobie nie wybaczy takiego zaniedbania. Pod ptasią maską, pachnącą ziołami, wisiał długi, ciemny warkocz. Na wysokości bioder miała skórzany gruby pas, do którego przytroczona była z całą pewnością ciężka drewniana pałka, po drugiej stronie pasa była skórzana kieszeń, z której wystawał metalowy przedmiot. Znała ten przedmiot. Używała takiego do rozbijania mięsa i rozdrabniania kości – nie był on poręczniejszy od dobrego kamienia, ale i tak się sprawdzał; w wysuwanym środku miał kilka cylindrycznych pojemników wykonanych z żółtego metalu. Małe pojemniki wybuchały, gdy wrzucało się je do ognia. Kiedy zrobiła to za pierwszym razem, musiała wybrać się po glinę, żeby ulepić nowy piec.



-18-



Kobieta pochyliła się ponownie nad nią.

– Przeszkodziłaś mi. I spotkała cię kara. Przez ciebie straciłam tyle czasu, że znowu musimy czekać do brzasku – głos miała szorstki i stłumiony przez maskę, ale jej oczy nie były przepełnione złością. Drogomira nic nie odpowiedziała.

– Z drugiej strony dzięki temu nie muszę się już śpieszyć. Pierwszy raz mi się zdarzyło, że ktoś się wymknął. Mam nauczkę na przyszłość, żeby zwracać uwagę na drobne błędy. Przykro mi, że musiałam ciebie skrzywdzić.

W pierwszej chwili Brzeginia chciała powiedzieć, że jej również jest przykro, a teraz może ją rozwiązać i dać jej siekierę, żeby mogła ją poćwiartować w ramach zadośćuczynienia, ale rozmyśliła się z tej wersji. Po czymś takim mogłaby oberwać jeszcze raz, a tak może uda wzbudzić się w niej współczucie.

– Po co ta maska? - zapytała, zdziwiona słabością swojego głosu i tym, że właśnie o to zapytała.

– Nie, kochana, nie namówisz mnie bym ją zdjęła. Ale właściwie mogę ci to wyjaśnić. Jeżeli rzucisz na mnie przekleństwo, to właśnie maska je na sobie skupi, dzięki czemu nie przejdzie ono na mnie.

W głowie Drogomiry powstało mnóstwo pytań. Jakie przekleństwo miałaby rzucać? Co to za obrzędy i do czego jest ona potrzebna tej wiedźmie? Sama nie była w stanie sobie na nie odpowiedzieć. W chwili obecnej ważne było to, że jest jej potrzebna żywa.



***



-19-



Po dobrej godzinie Łysy z Szują powracał do miejsca, w którym zostawił Vandę. Z daleka wypatrzył, że przy norze był już cały komplet: Adrian, Eliasz z Bystrym i Marek, dowódca grupy, nieodłącznie z Mustellą na ramieniu. Szuja, idący obok brodacza, od razu na jej widok zrobił się markotny. Mustella zauważyła ich i zwinnie zeskoczyła na ziemię, podbiegła przywitać się z Łysym oraz zdać relację z tego, co do tej pory mają. Gdy tylko Szuja zbliżył się do niej, skwitowała krótko:

– Cuchniesz.

Nie mógł jej nic na to odpowiedzieć. Tym bardziej, że faktycznie tak było.

– Co tam mamy, mała? - Zapytał Plonka Łysy.

Mustella szybko wdrapała się na jego ramię i zaczęła wyliczać:

– Smętni zaczęli sprzątać loch, który odkryliście. Jesteśmy prawie przekonani, że dwie znalezione ofiary były Brzeginiami. W rozbitej głowie drugiej ofiary również natrafiono na kawałki chleba. Była też obsypana popiołem z palonego drewna, musiał być jeszcze gorący, ponieważ na ciele miała mnóstwo oparzeń. Do żadnej z nich nie mógł należeć odkryty przez was dom. Prawdopodobne więc jest, że znajdziemy zwłoki trzeciej. Nie mamy pewności, czy ma to związek, ale Eliasz natrafił na spleśniały chleb pozostawiony na pniu niewielkiego dębu…
Na twarzy Łysego pojawił się złośliwy grymas.
– Z palonego drewna? Zrozumiałbym, jakbyś powiedziała mi po prostu, że z ogniska.

– Fakt. Ale ognisko można rozpalić z wielu rzeczy. Ten popiół był tylko z drewna. Sprawdzili to.

Brodacz rozłożył ręce na znak, że się poddaje. Mustella odchrząknęła i kontynuowała raport.
–  Prawdopodobnie przed egzekucją ofiarę oblano też miodem i winem. Eliasz natrafił na ślady po ognisku.

-20-



– To chyba akurat najmniej dziwna rzecz w lesie, prawda? –zapytał Łysy nieco przedrzeźniając intonację głosu Plonka. Mustella nie zauważyła złośliwości i mówiła dalej:

– No właśnie nie jest to do końca normalne. Las, w którym jesteśmy, figuruje jako obszar ochrony ścisłej. Nikt z miejscowych, kto ma choć trochę oleju w głowie, nie odważyłby się rozpalać tu ognia. Grzywny potrafią być bardzo wysokie za taki występek. Adrian znalazł w niewielkiej odległości od tego miejsca spleśniały chleb pozostawiony na pniu niewielkiego dębu, być może nie ma to związku z tą sprawą, ale warto będzie…

Łysy uniósł rękę i Plonek natychmiast przestał mówić.

– Właśnie niesiemy taki chleb pozostawiony na pniu drzewa, więc możemy powoli mieć taką pewność – uniósł drugą rękę, żeby jej zaprezentować swoje znalezisko, zawinięte w kawałek folii. Chleb miał odciętą piętkę i jeszcze nie był zepsuty. Podszedł do grupki, przywitał się ze wszystkimi i wręczył pakunek Markowi. Zerknął na powiększoną już jamę, z której co jakiś czas ktoś z ekipy sprzątającej wynosił na zewnątrz pełne i cuchnące zgnilizną czarne worki - każdy z nich miał nalepkę z opisem, ale on i tak bardzo dobrze wiedział, co w nich się znajduje. W końcu zapytał:

– Czy ktoś wpadł już na pomysł, o co tutaj może chodzić?

Przez dłuższy czas nikt się nie odzywał, w końcu głos zabrał Marek:

– Możliwe jest, że może chodzić o skarby Brzegi, ale to dosyć słaby trop, tym bardziej, że jama została przeszukana dopiero przez was.

– Jakie skarby?! – wtrącił się Adrian.

Vanda westchnęła cicho i powiedziała:
– Brzeginie ukrywają różne przedmioty i pilnują ich. Faktycznie, może być to coś w rodzaju skarbu, o jakim myśli większość, czyli złota i kamieni, ale najczęściej są to przedmioty, z którymi z jakiegoś powodu związały się emocjonalnie. Na przykład kości dawnego kochanka lub nawet bardziej przyziemne rzeczy jak ceramika, czy jakiś kawałek żelastwa, który sobie akurat upodobały.


-21-



Adrian wyglądał na naprawdę rozczarowanego jej słowami.

– Wszystkie Rusałki są dobrze popie… Ałła!

Pięta Łysego, wbijająca się w stopę Adriana, nie pozwoliła mu dokończyć zdania. Eliasz zaczął się śmiać, a Vanda wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć. Całą sytuację rozładował Marek, sprowadzając wszystkich na ziemię.

– Nie możemy wykluczyć zemsty, ani jakiegoś rytualnego mordu. Podejrzewam za to, że sprawców nie było zbyt wielu. Jest też możliwe, że właścicielka tego lokum nadal żyje i dobrze byłoby ją przy życiu odnaleźć. Adrian zabierasz Szuję do Krasnobrodu i wracasz tu ze Szczęsnym. Przejedziesz przez Zamość i zabierzesz zaopatrzenie dla wszystkich na dwa dni. Potem pomyślę, gdzie się bardziej przydacie. Łysy z Vandą patrolujecie tę część lasu, dołączy do was Mustella. Mam dostawać waszą lokalizację na bieżąco. Eliasz, my wracamy pod Bagno, przeszukamy miejsce, w którym Adrian znalazł chleb. Być może w pobliżu jest ukryte domostwo zamordowanej Brzegini, to byłaby jakaś powtarzalność. Jakieś pytania?

Nikt nie chciał o nic pytać. Łysy klęknął i pochylił się nad Szują, ciągnącym go dyskretnie za nogawkę.

– Dlaczego Marek odsyła mnie do pilnowania tamtych Topielic? Przecież Szczęsny doskonale da sobie radę z takim zadaniem.

– Brodacz uśmiechnął się i rozejrzał, czy aby na pewno nikt ich nie słucha.
Nie bój nic, stary wie co robi. A jak Szczęsny tu nie wróci, to będziemy musieli jeszcze pałętać się po lesie i szukać zgubionego Adriana.

-22-


Nie do końca przekonywało Szuję to wytłumaczenie, ale najwyraźniej nie miał więcej pytań. Marek zatrzymał Adriana przed odejściem.

– Jak będziesz w Zamościu, pójdziesz do biblioteki.

Ogromny mężczyzna zrobił się nagle mniejszy i wyraźnie zbladł.

– Muszę? A nie może za mnie pojechać Łysy?

Dowódca grupy zaprzeczył, kiwając głową.

– Tak, musisz. Opiszesz Sol wszystko, co tu znaleźliśmy. Może coś sobie przypomni i naprowadzi nas na to, czego tu w ogóle szukamy. To, co masz jej powiedzieć, przygotuję i prześlę ci na komunikator. Zrozumiano?

– Tak jest – wymamrotał Adrian i odszedł z bardzo niezadowoloną miną.

Reszta grupy rozeszła się na wyznaczone pozycje.



***



Była sama już od kilku godzin. Kobieta, która ją schwytała, przywiązała ją plecami do drzewa w taki sposób, że znalazła się w cieniu i promienie słońca już nie były tak dokuczliwe. Dookoła niej wysypała krąg z soli. – Tak by ciebie nikt nie dojrzał – powiedziała na odchodnym. Kości szczęki Drogomiry już się zrosły, ale w złym ułożeniu i ból był ledwo do wytrzymania, kiedy próbowała nią poruszyć. O wołaniu na pomoc mogła zapomnieć. Kobieta musiała o tym wiedzieć, ponieważ nawet jej nie kneblowała, napoiła ją wodą i pozostawiła. Kilkukrotnie zbierała siły na próby przetarcia sznura o drzewo, ale były one bezskuteczne, lina była wykonana z materiału, którego nie mogła rozpoznać.  Był on bardzo wytrzymały, miałaby z całą pewnością problem, żeby przeciąć go nożem, gdyby nim dysponowała. Krąg z soli jako kamuflaż też nie okazał się skuteczny, ponieważ młody lis nie dość, że ją zauważył, to był jeszcze bardzo zainteresowany Brzeginką przywiązaną do drzewa i pachnącą krwią.


-23-


Zwymyślanie go, powarkiwanie i charczenie nie pomagało. Odpuścił dopiero wtedy, gdy ugryzła go w ucho, kiedy próbował obwąchać jej rozbitą głowę. Gdyby był nieco starszy lub byłoby ich więcej, tak łatwo mogłaby się nie wywinąć, tym bardziej, że ten był tylko nią zainteresowany jako ciekawostką napotkaną w lesie. Strach pomyśleć, co by było, gdyby wywęszył ją wygłodniały wilk, a przecież kilka widziała tego lata. Lub jakby gdzieś w pobliżu znajdowało się mrowisko. Wzdrygnęła się na tą myśl. Z dwojga złego wolała jednak wilka. Szybko doszła do wniosku, że nie ma po co zużywać sił na próby uwolnienia, sama tego nie zrobi. Może zdarzy się cud, ktoś będzie przechodził tą częścią lasu i ją zauważy. Do tej myśli również się nie przywiązywała, tym bardziej, że miejsce, w którym się znajdowała, było z całą pewnością bardzo daleko od ścieżek. Kiedy powróciła kobieta w masce, Drogomira wyzbyła się całej nadziei. Tamta patrzyła tylko na nią beznamiętnym wzrokiem, kiedy zacierała ślady po solnym kręgu. Jak skończyła, kucnęła obok niej i uniosła jej brodę tak, żeby mogła patrzeć prosto w oczy Brzezinki.

– Kto ciebie szuka? – zapytała gniewnym głosem.

Zdziwienie Drogomiry musiało być wypisane na jej twarzy, ponieważ uścisk kobiety nieco zelżał.

– Niski, łysy, brodaty i barczysty. Jest z nim ładna ruda dziewczyna. Oboje uzbrojeni. Kim oni są?

– Nie wiem.

Palce na jej brodzie zacisnęły się, uderzenie bólu na chwilę przyćmiło jej umysł. Jęknęła cicho i powtórzyła.

– Naprawdę nie wiem. To boli!

Kobieta puściła jej brodę i wstała. Przeszła się kilkukrotnie w tą i z powrotem.
– Było z nimi małe stworzenie, wyglądało to tak, jakby rozmawiali. Łaska lub wyjątkowo mała kuna. 

-24-


Oczy Drogomiry rozszerzyły się w przerażeniu. Natychmiast poczuła też rwący ból szczęki, kiedy kobieta ponownie ją złapała.

– Ty wiesz! Kto to jest i po co ciebie szukają!?

– To… to Płonnik… ta kuna, a ludzie to Rzeźnicy, tak myślę. Oni zabijają takich jak my… takich jak ja.

Prześladowczymi wstała. Widać było, jak bardzo jest zdenerwowana nową sytuacją. Sięgnęła niemal machinalnie do metalowego przedmiotu przy jej pasie. Drogomira z przypływem sił i wściekłości wrzasnęła na całe gardło:

– Nie mogą tego odnaleźć!

Została uciszona mocnym uderzeniem dłoni w twarz. Kobieta spojrzała jej prosto w oczy i zapytała, siląc się na spokój.

– Niedaleko jest Gaj. Czy ci Rzeźnicy mogą nam coś w nim zrobić?

Chwilę trwało zanim zrozumiała jej słowa. Skąd mogła o tym wiedzieć?

– Nie. Ale nie dam ci się tam łatwo zawlec. Będziesz musiała mnie zabić albo pozostawić tutaj. Dla mnie to i tak bez znaczenia, a jeżeli znajdą, co ukrywam, to tak, jakbym już była martwa.

Przez krótką chwilę mierzyły się wzrokiem, ale oczy Drogomiry już były pozbawione jakiejkolwiek nadziei. I to ona wygrała to starcie.

– Zrobimy tak. Jeżeli pójdziesz tam ze mną dobrowolnie i bez oporu, ja wrócę do twojej kryjówki i odciągnę ich od niej. A kiedy zrobię to, do czego jesteś mi potrzebna, to będzie tak, jakbyśmy się nigdy nie spotkały.

Brzeginka długo patrzyła w oczy schowane za szkłem. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć i była bardzo niepewna swojego losu, mimo że przeczuwała, że jest jej potrzebna do czegoś żywa.
Kobieta w ptasiej masce delikatnie dotknęła jej twarzy.
– Nie musisz się bać, potrzebuję ciebie i przyrzekam, że cię nie zabiję.

W jej oczach nie było kłamstwa. To napełniło serce Drogomiry nową nadzieją. Skinęła delikatnie głową.

– Więc pójdę z tobą do Gaju.

***
Część II - kliknij tutaj.


2 komentarze:

  1. Naprawdę ciekawe opowiadanie. Czekam na książkę i lepiej żeby była długa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogłem się oderwać, czekam na kolejny post! :)

    OdpowiedzUsuń