niedziela, 19 kwietnia 2020

Cyganka Williama





Kiedy spotykam się z przyjaciółmi, zawsze powracam do pewnej historii, która przydarzyła mi się we Francji, kiedy pracowałem przy winobraniu. Opowiadam ją między drugą a trzecią lampką wina, kiedy goście są już lekko rozluźnieni, ale są jeszcze zdolni skoncentrować uwagę na mówcy. Wtedy anegdota uzyskuje najlepszy efekt. Niestety historia opowiadana tyle razy straciła swój czar. Przekonałem się o tym dobitnie podczas pewnego wieczoru ze znajomymi. Trzecia lampka półwytrawnego Muscata trafiła na stół, a ja zacząłem swoją ulubioną historię. Natychmiast przerwały opowiadanie pobłażliwe uśmiechy i niemal chóralny okrzyk - Cyganka Williama! - Zrozumiałem, że każdy przy tym stole już o niej słyszał i to zapewne tyczy się wszystkich moich przyjaciół, więc po prostu przestałem ją opowiadać, ale nikt mi nie zabroni jej opisać.
W tamtym czasie mieszkałem i pracowałem na południu Francji w pobliżu miejscowości Agen. Pracowałem jako couper, czyli, najprościej mówiąc, ścinacz winogron. Moim zadaniem było jak najszybsze ogołocenie krzaka z kiści, po czym wysypanie urobku do wielkiego plastikowego wiadra założonego na plecy osoby odbierającej. I tak od krzaka do krzaka, od rzędu do rzędu, od pola do pola. Od ósmej do osiemnastej z dwugodzinną przerwą pośrodku.

Właściwie o samej pracy nie mogę powiedzieć nic ciekawego. Czasem bolały plecy, a czasem kolana. Deszczowe dni były wolne, ze względu na niską zawartość cukru w winogronach.

Właśnie w jeden z takich dni wybrałem się na wycieczkę do miasta. Kręcąc się po mokrym od deszczu Agen trafiłem do muzeum sztuk pięknych, po pierwsze dla zabicia czasu, a po drugie przyciągnął mnie plakat promujący wystawę prywatnej kolekcji.