Przedstawiam kolejną serię mikro opowiadań napisanych na konkurs. Tym razem motywem przewodnim było użycie słów: "Nie odważyła się otworzyć listu". Warunkiem dopuszczenia opowiadania do konkursu była też objętość tekstu - nie wolno było przekroczyć limitu 250 słów. Zapraszam do czytania i komentowania.
Obława na Asa
Obława na Asa
– Za zestrzelenie Richthofena dają pięć tysięcy funtów, własny samolot i Krzyż Wiktorii. Pięć tysięcy, słyszysz Mary! – śmiał się, a ona mu wtórowała. – Jeden strzał i będziemy żyć jak w raju! – mówił, a właściwie wykrzykiwał na całe mieszkanie, machając rękoma, podskakując z twarzą tak szczęśliwą, jakby już miał w garści nagrodę. – Obiecali nowe maszyny, szybsze i zwrotniejsze. Zobaczysz, moje zdjęcie będzie drukowane na paczkach papierosów, kartach i wszystkich gazetach imperium, i już nigdy nie zabraknie nam pieniędzy – wierzył w to tak mocno, i sama również w to trochę wierzyła. Aż do momentu rozmowy z przyjaciółką:
- Dziewięćdziesiąt dwie godziny, to czas przeżycia pilota Royal Flying Corps. Tak mówią wracający z frontu, podziwiam cię, że się na to zgodziłaś – mówiła Viktoria. Znienawidziła ją za to, i znienawidziła siebie za to, że go wypuściła.
Charles dużo pisał, dostawała całe paczki listów w żółtych kopertach przewiązanych sznurkiem, ale połowa ich treści była najczęściej zamazana przez cenzora obawiającego się, że Charles zdradza żonie tajemnice lub taktyki wojskowe. Ten, który otrzymała dzisiaj, był inny. Koperta biała, oficjalne pieczęcie, a jakość papieru sprawiała, że sama myśl o tym, co jest w nim napisane, wyciskała łzy z oczu. Nie odważyła się otworzyć listu. Schowała go w szufladzie biurka męża.
- Poczekamy na tatę - powiedziała cichutko, układając z czułością dłonie na brzuchu. To był czwarty miesiąc od wyjazdu Charlesa.
Drzwi zatrzasnęły się za mną, a ja, zamiast się rozebrać, dopadłem kaloryfer i długo stałem przykładając do niego zmarznięty tyłek. Kiedy już mogłem jako tako poruszać zgrabiałymi kończynami, trzeba było przejrzeć zawartość lodówki. Na kuchennym stole leżał zaadresowany do mnie list. Najprawdopodobniej odebrała go współlokatorka Swietłana. Nie odważyła się otworzyć listu, ale wymiętolona koperta świadczyła o tym, że próby dowiedzenia się, co jest w środku, zostały podjęte z najróżniejszych stron i z pewnością bezskutecznie.
Zaparzyłem kawy i usiadłem przy stole. Do kuchni weszła Swieta, przywitała się ze mną i usiadła obok.
- Odebrałam przesyłkę do ciebie - powiedziała. Podziękowałem i, nie robiąc sobie nic z tego, co powiedziała, zająłem się moją kawą.
- Nie jesteś ciekawy, co jest w środku?
Na to właśnie czekałem.
- Nie, wiem co jest w środku. Inaczej bym tego nie zamawiał.
Ba-dum! Przynęta rzucona, twój ruch koleżanko. Swieta zagryzła dolną wargę. Wzięła przesyłkę i zważyła ją w dłoniach. Dobrze wiedziałem, że robiła to wcześniej i nie mogło to przynieść upragnionych rezultatów. W końcu odłożyła kopertę na stół i zapytała, siląc się na obojętność:
- A co zamawiałeś?
- Ciekawkę - odparłem z kamienną twarzą, w taki sposób, jakby miało to być coś tak oczywistego jak powietrze, które nas otacza. Swieta mieszkała już w Polsce od dwóch lat, ale czasem zdarzał się taki wyraz, który trzeba było jej wytłumaczyć.
- A ten Ciekawek to co to takiego? - zapytała, a ja w końcu mogłem się uśmiechnąć.
- To coś, co zamawiasz, przychodzi do domu, a wścibskie baby się tym ciekawią!
Tania Cola - niby nic, a dla studenta pracującego w call center i opłacającego kawalerkę - rarytas. Aneta zaszalała, nalała całą szklankę, otworzyła lodówkę: puszka paprykarza. Poza tym nie było nawet światła. – Jutro będę głodna – mruknęła i otworzyła konserwę. Zerwała wieczko, w różowej konsystencji coś podskoczyło, z obrzydzeniem odrzuciła puszkę. Rybna papka z mlaśnięciem chlapnęła na podłogę. W papce nadal coś się szamotało. Rozgarnęła ją widelcem, na podłodze podskakiwała złota rybka.
- Duszę się, głupia. Włóż mnie do wody! - zapiszczała rybka. Aneta, nie myśląc, złapała ją i wrzuciła do szklanki z colą. Rybka natychmiast odżyła, wysunęła pyszczek na powierzchnię i powiedziała z wdzięcznością:
- Ty naprawdę jesteś głupia. Po bąbelkach mam gazy. Do wody, dziewucho!
Aneta zaniosła szklankę do toalety i wlała jej zawartość do środka.
- Posól ją, zanim cukrzycy dostanę! - zakrzyknęła rybka z muszli. Dziewczyna wróciła po solniczkę i zasoliła wodę. Rybka w końcu była zadowolona.
- Uratowałaś mnie, mogę spełnić twoje trzy życzenia. Myśl szybko dziewucho. A potem wypuść mnie do morza!
Dziewczyna wykrzyknęła niemal automatycznie:
- Milion złotych, miseczka D i samochód!
Rybka skinęła główką.
- Dobra, a teraz do morza! A i uważaj na SS – Aneta wzruszyła ramionami i spuściła wodę.
***
Obudziła się. W pierwszej chwili odczuła głód, później zrozumiała, że to był sen. Zaśmiała się i poszła do kuchni. Na kredensie leżało coś nowego. Duża miska z nadrukowaną literą D, resorak i koperta z napisem "Służba skarbowa". Uważaj na SS - powiedziała rybka, a Aneta nie odważyła się otworzyć listu.
Klucze wysunęły mu się z drżących palców, kiedy próbował wsunąć je do zamka. Nieunikniona groza zbliżała się z każdą sekundą, a on już był u kresu wytrzymałości. Andrzej zaklął szpetnie i schylił się po nie. Drobiąc w miejscu nogami, otworzył drzwi i wpadł do środka tak, jakby się za nim paliło. Tak jak się tego spodziewał, jej już nie było. Kawalerka była pusta, a właściwie do połowy pusta - jego rzeczy leżały wszędzie, za to nie mógł namierzyć wzrokiem rzeczy należących do niej. Mieszkanie wyglądało, jakby przeleciało przez nie małe tornado.
Więc jednak odeszła – przeszło mu przez myśl, kiedy w dużym pokoju zauważył kopertę z listem, który do niej napisał przed wyjściem do pracy. Koperta była nienaruszona. Nie miała odwagi otworzyć listu – wymruczał pod nosem. Otworzył drzwi łazienki i zajrzał do środka. Westchnął ciężko i, uderzając dłonią w brzuch, pobiegł na sztywnych nogach po list. Wrócił do łazienki, otworzył go i z wielką ulgą czytał własne słowa. Cóż za ironia – pomyślał, - że za chwile jego uczucia, przeprosiny i wyjaśnienia przelane na tę kartkę trafią tam, gdzie ona miała je cały czas. Jak mogła zabrać ze sobą papier toaletowy?
Szeol
Z mgły wyłoniła się młoda kobieta, szara, jak każda napotkana tutaj osoba. Kobieta podeszła do niej i kładąc jej lodowatą dłoń na ramieniu powiedziała:
- Nie ma ucieczki innej niż to – wskazała jej swoją kopertę – nic innego, prócz zatracenia , nas tu nie czeka. Ale boję się zrobić to sama. Jak zrobimy to razem może nie będzie tak strasznie.
Kamila wahała się, ale wspomnienie zjawy widzianej niedawno klęczącej na ziemi i bełkoczącej nieustannie – miałem imię, miałem imię – przeraziło ją. Skinęła kobiecie głową.
– Kamila – powiedziała.
– Byłam Emma – przedstawiła się tamta. Objęły się i otworzyły swoje koperty.
***
– Proszę pani, zaraz zadzwonimy po pani męża. – Powiedział człowiek w białym kitlu. Z jakiegoś powodu był bardzo podekscytowany.
– Była pani od trzech miesięcy w śpiączce. – Mówił dalej.
Kamila przerwała mu i zapytała cichutko.
– A gdzie jest Emma?
Kto liczy lata
Długie lata nie miała odwagi otworzyć listu. Zdążyła przez ten czas urodzić dzieci, odchować wnuki i pochować męża. Kiedy została już sama w Polsce, skorzystała z propozycji córki i przeprowadziła się do niej, do Tel Awiwu. W trakcie przeprowadzki znalazła tą kopertę. Dni jej młodości stanęły przed oczami, przysłaniając świat łzami. Rozejrzała się czy nikt na nią nie patrzy i otworzyła list żeby przeczytać słowa kochanka z innej epoki.
Mleko, Chleb, Dratwa, Wosk.
Westchnęła ciężko.
- Roztargniona pierdoła pomyliła kartki. – Powiedziała do siebie drąc list na drobne kawałeczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz