poniedziałek, 5 listopada 2018

Nowy Eden






Nie musiałem spoglądać na zegarek – wiedziałem, że spóźniłem się na zajęcia. Oczyma wyobraźni widziałem minę profesora i słyszałem tę starą gadkę, jak on się tutaj marnuje, że przez te piętnaście minut mojej nieobecności mógł wytłumaczyć ważną zasadę bezpieczeństwa, ale musiał z tym czekać tylko mnie.


Mój marszobieg w kierunku liceum, zatrzymała kolka oraz roboty drogowe. Cała ulica była wyłączona z ruchu. Musiałbym obejść kilka kamienic i stracić jeszcze więcej czasu. Przystanąłem na chwilę, sapiąc ciężko i zastanawiając się, którą drogą mam teraz biec, aż wypatrzyłem robotniczą kładkę przerzuconą przez głęboki wykop. Rozejrzałem się, czy żaden robotnik nie patrzy w moją stronę i już wchodziłem na wąską deskę, gdy zobaczyłem ją:


Śliczną rudą dziewczynę o pełnych ustach, wyraźnych kościach policzkowych i jeszcze wyraźniejszych wypukłościach biustu
– nie miała na sobie stanika, o czym świadczyły dwa niewielkie wybrzuszenia przebijające się różem przez białą koszulkę. Moja stopa nie trafiła na deskę i już miałem polecieć w dół, gdy dziewczyna doskoczyła do mnie i złapała moją rękę. Zaparła się o krawędź wykopu i próbowała mnie wyciągnąć, jednak luźna ziemia pod moimi stopami obsypała się. Spadłem, a że dziewczyna nie puściła mojej dłoni, pociągnąłem ją za sobą. Powietrze zaświszczało mi w uszach, a żołądek obrócił się do góry nogami. Nim zdążyłem spiąć mięśnie, szykując się do bolesnego upadku, zaczęliśmy miękko lądować. Miałem wrażenie, że powietrze zgęstniało, jakby spowolniło nasze uderzenie o ziemię. Przypominało to raczej tonięcie w smole niż spadanie w dół. Kiedy moje plecy dotknęły podłoża, a rudowłosa dziewczyna upadła na mnie, zauważyłem, że nad nami jest czyste, błękitne niebo, a my nie znajdowaliśmy się w błocie i gruzowisku, tylko na łące pełnej nienaturalnie jaskrawych kwiatów, mieniących się wszystkimi kolorami tęczy. Całą łąkę otaczał gęsty las, a my leżeliśmy na samym jej środku. Gdzie bym nie spojrzał, wszędzie wokół rosły wielkie parasolowate drzewa. Wiatr delikatnie kołysał czerwonymi kwiatami na ich gałęziach.


– Drzewa ogniste – wyszeptała moja towarzyszka wprost do mojego ucha. Przyglądaliśmy się temu z otwartymi ustami. W końcu dziewczyna wstała i oznajmiła:


– Tam… tam musiał być portal lub coś w tym stylu, brama do innego świata, a może nawet do innej rzeczywistości. Czytałam, że takie rzeczy się zdarzają.


Miała niski, bardzo erotyczny głos. W pierwszej chwili pomyślałem, że z nią mógłbym zostać przeniesiony wszędzie.


– Spójrz, to muszą być elfy! Lecą do nas!


Pomogła mi wstać i wskazała palcem coś, co wyglądało jak chmurka zrobiona z różowej waty i brokatu. Chwilę potem chmurka się zbliżyła i mogłem już zauważyć, że jest złożona z rojących się maleńkich kolorowych istotek nie większych od paznokcia lub jednogroszowej monety. Miały na wpół przezroczyste skrzydełka i miłe twarzyczki. Nieustannie się śmiały i chyba tańczyły, trzymając się za rączki. Kojarzyły mi się z bajkowymi wróżkami. Nie byłem w stanie wykrztusić słowa. Nie mogłem zrozumieć, co się dzieje; przez głowę przeszła mi myśl, że tak naprawdę zginęliśmy na dnie wykopu, a to, co nas otacza, jest rajem, polami elizejskimi, czy po prostu zaświatami. Usłyszałem śmiech mojej towarzyszki i spojrzałem na nią. Była po prostu zachwycona. Na jej dłoni przysiadło kilka wróżek, a ona z ciekawością się im przyglądała. Jej ślicznej buzi nie przecinała ani jedna zmarszczka mogąca świadczyć o niepokoju, strachu czy zdenerwowaniu - co przeraziło mnie chyba jeszcze bardziej, bo ja sam bałem się jak nigdy w życiu. Czułem, że zaczynam wpadać w panikę. A ona była po prostu spokojna i zachwycona. Być może to był szok lub miała tę niesamowitą cechę ludzi, którzy nie przejmują się rzeczami, na które nie mają wpływu. Popatrzyłem w niebo, szukając miejsca, którym musieliśmy się tu dostać i nie zauważyłem absolutnie nic. Poczułem dotyk na moim ramieniu i aż krzyknąłem.


– Spokojnie – powiedziała z uśmiechem. Chyba z mojej twarzy wyczytała, o czym myślę, bo zaraz dodała: – Skoro było wejście, musi być też i wyjście. Nie martw się. Z całą pewnością je znajdziemy.


Miała naprawdę przecudny uśmiech i faktycznie dodała mi odwagi.


– Przepraszam ja… ja nie wiem, co się dzieje – wybełkotałem, a ona skinęła głową i wyciągnęła do mnie dłoń.


– Nazywam się Ewa.


– Mateusz – oznajmiłem, podając jej swoją, i czując, jak się czerwienię. Odetchnąłem głęboko. Ewa zaśmiała się uroczo, a wróżki, jak na zawołanie, zaczęły nad nią krążyć, próbując naśladować jej śmiech, co wprawiło ją w jeszcze większą wesołość. Schyliłem się i zerwałem największy kwiat, jaki rósł pod moimi stopami. Podałem go Ewie. Przyjęła go i delikatnie pocałowała mnie w policzek. Nim zdążyła przysunąć kwiat do nosa, z jego gładkiej łodygi wysunęły się kolce. Krzyknęła z przestrachem i upuściła kwiat, przyglądając się swojej dłoni. Kropelka krwi pojawiła się na jej palcu. Maleńkie elfy przestały się poruszać i zastygły w powietrzu, podobnie jak robią to ważki: jeden podfrunął do ranki, przyglądał się jej chwilę z zaciekawieniem, momentalnie obnażył małe trójkątne ząbki i wgryzł się w palec, poszerzając skaleczenie. Wszystkie stworzonka rzuciły się na ranę i wdzierały się pod skórę, rozpychając ją, przepychając się jeden przez drugiego. Ewa z krzykiem próbowała zrzucać wróżki ze swojej dłoni, ale z każdą sekundą robiło się ich coraz więcej. W końcu ich chmara była tak duża, że powaliła dziewczynę na ziemię i przygniotła swoim ciężarem. Jej skóra pulsowała i wybrzuszała się od wściekłego roju pod jej powierzchnią. Ewa nie krzyczała długo – po minucie zostały po niej tylko strzępy i kości, a czerwone od krwi wróżki krążyły teraz dookoła mojej głowy, bardzo uważnie mi się przyglądając.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz