środa, 15 sierpnia 2018

Mikrokawa



Ławka w parku


Było już po północy i odniosłem wrażenie, że tyłek przymarzł mi do parkowej ławki. Zawsze uważałem się za wręcz stworzonego do wyczekiwania, ale deszcz i lodowate podmuchy wiatru chyba chciały mi udowodnić, że jest inaczej. Wyjąłem z torby termos z kawą. Odkręciłem i poczułem ten aromat – ambrozja czarna, gorąca, słodka, ambrozja nic dodać, nic ująć. ­
– Ty się chciałeś spotkać!
Uniosłem głowę – było ich trzech. Mój umysł cicho jęknął: po pierwsze, nie usłyszałem jak podeszli, po drugie miało być o jednego mniej.
– Macie towar? – zapytałem, nie wstając z ławki. Najbliższy łysol, poklepał się po kieszeni, uśmiechną się i zapytał:
– A masz kaskę?
Skinąłem głową i sięgnąłem za połę marynarki. Lecz zamiast portfela wyjąłem policyjną odznakę. Cała trójka natychmiast zbladła – łysol numer jeden błyskawicznie wydobył sprężynowca, ostrze wyskoczyło z głośnym stuknięciem. Ale popełnił błąd, trzymał go jak nóż do masła. Z całej siły kopnąłem w jego nadgarstek, a nóż utknął w ramieniu właściciela. Z szybkością mrugnięcia drugi z napastników dostał w twarz całą zawartością termosu, i po wrzasku wywnioskowałem, że jest już wykluczony z walki. Do trzeciego musiałem zejść w końcu z ławki. Zrobiłem to błyskawicznie, dostał z byka w brzuch. Nim jego plecy dotknęły ziemi, złapałem go za obutą stopę i energicznie się obróciłem, wykorzystując impet i ciężar ciała. Kostka obrzydliwie chrupnęła, oznajmiając wszem i wobec, że trzeci łysol może już zapomnieć o karierze maratończyka. Nie tracąc czasu, przypadłem do tego z wbitym nożem.
– Chciałbym się dowiedzieć, gdzie znajdę pana Grota – powiedziałem uprzejmie, wbijając ostrze głębiej, a on uprzejmie mi odpowiedział.


 

 

Mały świat

Do dziś nie wiedziałem, że cały świat może być taki mały, ale, ku mojemu przerażeniu, świat właśnie skurczył się do rozmiaru dziewięciu i trzech setnych milimetra, rozszerzając się nieco o niewielką czerwoną kropkę, kilka centymetrów dalej. Jaskrawa kropka świadczyła o tym, że wycelowana w moje czoło Beretta 92 jest odbezpieczona. Niemal niewidoczne czarne skrzydełko bezpiecznika przesunięte na górną pozycję krzyczało, że ten, kto trzyma tę broń, wie, co robi. Wyobraźnia natychmiast podsunęła mi przed oczy obraz rekina oblizującego zęby.
Gdzieś daleko poza moim małym światem majaczyła mi znana ze zdjęcia twarz. Należała do człowieka, o którego rozpytywałem po mieście od dwóch tygodni - kto szuka ten znajdzie, tyle że problem polega na tym, że on znalazł mnie pierwszy. Akta poszukiwanego mówiły jasno, że należy do typu ludzi, którzy rozwiązują problemy najpierw czynem, a kiedy to się nie uda, to dopiero wtedy przechodzą do rozmów. Pozostała mi nadzieja, że tym razem postąpi odwrotnie.
Dziewięciomilimetrowy wszechświat poruszył się delikatnie, nakazując mi wysiąść z samochodu. Ze wszechświatem się nie dyskutuje - postanowiłem się posłuchać i w trakcie rozpinania pasów przeszły mi przez głowę dwie myśli. Pierwsza: czy moja czaszka okaże się na tyle twarda, że po strzale będę miał tylko otwór wlotowy, czy jednak będzie krucha i znajdą mnie z niewielką dziurką z przodu i dziurą wielkości pięści w potylicy. Druga myśl w dziwny sposób była bardziej irytująca: właśnie uświadomiłem sobie, że od samego rana jeszcze nie piłem kawy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz