niedziela, 22 grudnia 2019

Ciasteczko dla Krampusa









W domu panowała cisza, nie licząc miarowego pochrapywania ojca dochodzącego z drugiego pokoju. Maciek nałożył skarpetki, bo był mądry. Wiedział, że bose stopy na płytkach są głośne. Cichutko zsunął się z łóżka, bo był przezorny. Gdyby po prostu wstał, łóżko z całą pewnością by zaskrzypiało. Załadował osiem strzałek do zabawkowej strzelby Nerf, ponieważ był mściwy i dobrze sobie zapamiętał zeszłoroczną rózgę zamiast prezentu. Właśnie tą sprawę chciał przedyskutować z grubaskiem w czerwonym stroju. Ostrożnie przemknął przez przedpokój, zerkając na elektroniczny zegar. Dochodziła pierwsza w nocy. Mama mówiła Maćkowi, że w okolicach tej godziny Mikołaj odwiedza dzieci. Tym razem miał na niego zaczekać. Wślizgnął się do salonu. Pomarańczowy blask przygasającego żaru w kominku i choinkowe lampki były jedynymi źródłami światła. Odłożył strzelbę na dywan i bezszelestnie wsunął się pod sofę tak, by mieć broń w zasięgu ręki oraz kominek wraz z choinką w zasięgu wzroku. Teraz trzeba było tylko czekać.






Obudziły go szelesty i szurania dochodzące z komina. W pierwszej chwili chciał je zignorować i powrócić do przerwanego snu, ale przypomniał sobie, gdzie jest i na co czeka. Z nowym ożywieniem spojrzał w stronę, z której dochodziły dźwięki. Sadza i popiół sypały się kaskadą wprost na dywan i płytki okalające kominek. Mamusia nie będzie zadowolona - pomyślał Maciek. I właśnie w tym momencie coś głucho tąpnęło na wygasający żar. Ogromna chmura popiołu oraz iskier wzbiła się w powietrze, całkowicie przysłaniając widok. Chłopiec spróbował wychylić się zza sofy, żeby lepiej widzieć, ale gdy zaczął się wiercić, narzuta zsunęła się, zasłaniając mu wszystko. Zesztywniał zastanawiając się, czy Mikołaj zauważył jego kryjówkę. Teraz zostało mu tylko nasłuchiwanie. Odgłos pierwszych niepewnych kroków zabrzmiał w salonie, później zaszeleściła choinka, podzwaniając delikatnymi bombkami.


To on! To on! Koledzy mi nie uwierzą! - przelatywało przez myśli Maćka. Nasłuchując pobrzękiwania bombek, całkowicie zapomniał o rózgach, strzelbie i poważnej rozmowie ze świętym. Chyba nigdy nie był tak szczęśliwy. Za chwilę, już za momencik wyskoczy spod sofy i nakryje Mikołaja tuż przy choince. Uszy go aż piekły, a policzki niemal zdrętwiały od uśmiechu, którego nie był w stanie powstrzymać. Chłopiec był tak podekscytowany, że zabębnił piętami o podbicie sofy. Ruch w pokoju natychmiast zamarł. Maciek pomyślał, że Mikołaj musiał go usłyszeć. Delikatnie zakrył dłońmi usta, ale serce biło mu tak mocno, że miał wrażenie, iż za chwilę obudzi rodziców w drugim pokoju. Mimo narastającej euforii wysilił się, by nie wydawać żadnych dźwięków. Nawet udało mu się wstrzymać szybki oddech. Kroki ponownie zastukały o posadzkę, ale Maciek usłyszał coś jeszcze. Węszenie. Przeciągłe i długie wciągnięcia powietrza przez ogromny nos z każdym krokiem zbliżały się w stronę kryjówki chłopca. To go zdziwiło i zaniepokoiło. Czy Mikołaj czuje dzieci jak pies? Tak, czy inaczej, Maciek wiedział, że przybysz jest już blisko. Coś uderzyło w bok sofy, lekko ją przesuwając. Kolejny krok zgniótł zabawkową strzelbę dosłownie ją miażdżąc. Kapa zsunęła się na podłogę, a przed twarzą chłopca pojawiła się włochata, zwierzęca noga zakończona ogromnym rozdwajającym się kopytem. Kopyto nieruchomo stało na kawałkach powyginanego plastiku, który jeszcze niedawno był jedyną bronią Maćka. Chciał krzyknąć, ale na szczęście palce same odruchowo zacisnęły się na jego ustach. Właśnie wtedy poczuł obrzydliwy, mdlący zwierzęcy smród, który natychmiast wypełnił jego płuca. Zmusił się, żeby nie zakaszlać ani nie zwymiotować. Strach obezwładniał go. Na głowie zjeżył mu się każdy włos, łzy zaczęły płynąć, a palce już drżały z wysiłku od zaciskania się na ustach. Wargi wgniatały się w zęby, a na języku już czuł posmak krwi. Mimo tego nie zmniejszył nacisku, żeby nie wydać najmniejszego piśnięcia. Mokra plama moczu dotykała już jego brzucha i rozlewała się coraz dalej. Kiedy miała dotknąć kopyta potwora, on je uniósł i zrobił kilka kroków oddalając się od niego. Maciek widział, jak na podłodze ląduje fotel, później blat stołu. Potwór go szukał, był tego pewien. Węszenie nawet na chwilę nie umilkło. Przymknął oczy, po policzkach ciurkiem leciały łzy, spływały po dłoniach i mieszały się z moczem na panelach. Nagle wszystko ucichło. Cisza utrzymywała się przez kilka bardzo głośnych uderzeń serca. Maciek pozwolił sobie na kilka płytkich oddechów i otworzył oczy. W salonie nie działo się absolutnie nic. W kominku lekko tlił się żar, nigdzie nie było widać popiołu, a wszystko stało na swoim miejscu. Chłopiec z drżeniem zerknął na zabawkową strzelbę. Była cała. Piankowe strzałki wystawały ze wszystkich ośmiu luf, dokładnie tak, jak je tam włożył. Odkleił dłonie od ust. Pociągnęły się za nimi girlandy smarków. Od razu zauważył, że już nie cuchnie. Czy to był tylko sen? Koszmar tak straszny, że posikał się na podłogę, a jak się w końcu obudził, to jeszcze długo strach nie pozwalał mu otworzyć oczu. Prawdę mówiąc, nadal bał się głośniej poruszyć. Postanowił, że powoli doliczy do stu, popędzi do sypialni rodziców i za żadne skarby nie pozwoli się wygonić do swojego pokoju. Nie zdążył doliczyć do dwudziestu gdy fala smrodu ponownie uderzyła. Coś z wielką mocą wskoczyło na sofę, przygniatając go swoim ciężarem do podłogi i ponownie zaczęło się węszenie. Łzy popłynęły natychmiast ze zdwojoną mocą.


Więc to była tylko sztuczka. Potwór udawał, że go nie ma, by chłopiec wyszedł z kryjówki. Czuł jak strach zaczyna nad nim panować. Ciężar przemieszczał się nad nim aż w końcu ustąpił. Potwór stanął na środku pokoju. Teraz Maciek mógł go zobaczyć w całości. Był przerażający. Stał na dwóch nogach zakończonych kopytami, szponiastymi łapami opierał się o blat stołu. Przypominał olbrzymiego czarnego kozła o prawie ludzkiej, pociągłej twarzy. Długie wygięte w łuk rogi ryły bruzdy na suficie, a nozdrza nieustannie się poruszały. Monstrum uniosło kosmatą brodę do góry i zabeczało przeciągle i tak głośno, że Maciek miał wrażenie, iż zaraz pękną mu bębenki w uszach. Gdy tylko okrzyk się skończył, on sam nie wiedząc dlaczego i nie mogąc się powstrzymać, uniósł brodę i cieniutko zabeczał, jakby chciał odpowiedzieć na zew. Sofa uniosła się i roztrzaskała o przeciwległą ścianę. Zwierzęcy pysk pochylił się nad nim tak, że prawie zetknął się z jego twarzą. Żółte oczy o poziomych źrenicach wpatrywały się w niego. Maciek zaczął piszczeć, a potwór zaryczał, owiewając go oddechem cuchnącym zepsutym mięsem i ochlapując fontanną lepkiej śliny.


Następnego dnia rodzice Maćka z trwogą i coraz większym przerażeniem przetrząsali zakamarki domu i podwórka w poszukiwaniu syna. Sprawdzali wszystkie jego ulubione kryjówki na zewnątrz i w domu. Później przyszedł czas na te absurdalne, takie jak kosz na bieliznę, kuchenne szafki czy bęben pralki, ale nie znaleźli absolutnie nic. Nic oprócz maleńkiej bryłki węgla pozostawionej pod sofą w salonie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz